Rynek

Niech nam zima lekką będzie. Górnicy strajkują, węgla brak, energia coraz droższa

Górnicy i związkowcy blokują tory kolejowe z kopalni Piast w ramach akcji protestacyjnej. Górnicy i związkowcy blokują tory kolejowe z kopalni Piast w ramach akcji protestacyjnej. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Każdy rząd wcześniej czy później musi się zderzyć z górnikami. Wygląda na to, że ten moment dla Mateusza Morawieckiego i jego ekipy właśnie nadszedł.

Górnicza Solidarność długo chroniła premiera, głównie dlatego, że na scenie politycznej nie widziała dla siebie lepszej opcji, ponadto słyszała zapewnienia, że węgla mamy na 200 lat i będziemy go kopać na przekór światu. Brzmiało pięknie, ale do czasu, gdy okazało się, że takie cuda można opowiadać tylko w czasie kampanii wyborczej. Dlatego Solidarność uznała, że ochrona ma swoją cenę. I wystawiła rachunek. A ponieważ rząd nie chwycił jak zwykle natychmiast za portfel, ogłoszono strajk.

Czytaj także: „Won ze Śląska!”. Gwiazdkowy prezent od górników dla Morawieckiego

Brak dostaw węgla – dramat dla energetyki

Górnicy z PGG domagają się rekompensaty za przepracowane od września do grudnia weekendy lub wypłaty jednorazowego świadczenia dla załogi. Żądają wzrostu średniego wynagrodzenia brutto do 8200 zł (dziś 7829 zł) i rozmowy na temat wzrostu wynagrodzeń w przyszłym roku. Chcą mówić z rządem o tym, co będzie dalej z Polską Grupą Górniczą. Władza długo zwlekała z rozmowami, stosując swoją sprawdzoną metodę. Odpowiedzialny za górnictwo wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń przeszedł do resortu rozwoju i górnicy długo nie mieli z kim gadać, bo następcy nie można było znaleźć. Kiedy pojawił się wreszcie Piotr Pyzik, też wiele im się nie udało z nim załatwić. Na znak protestu przed świętami blokowali więc przez dobę wysyłkę węgla do elektrowni z kopalni Mysłowice-Wesoła, Piast-Ziemowit, Chwałowice, Jankowice, Marcel, Rydułtowy, Ruda (Bielszowice, Halemba), Sośnica i Staszic-Wujek, a teraz planują powtórkę tej akcji na większą skalę. Chcą blokować transporty z węglem od 4 stycznia do skutku.

To może być dramatyczne wyzwanie dla energetyki, bo zapasy węgla w elektrowniach i elektrociepłowniach są poniżej wymaganego minimum. Niektóre elektrownie zgłaszały w grudniu Krajowej Dyspozycji Mocy, zarządzającej polskim systemem elektroenergetycznym, że ze względu na braki węgla będą musiały ograniczyć produkcję. KDM nie dawała na to zgody, bo zabrakłoby mocy w systemie, więc elektrownie opróżniały ostatnie rezerwy. Na szczęście zima nieco odpuściła, więc zapotrzebowanie na energię będzie nieco niższe. Ale bez dostaw węgla sytuacja robi się niewesoła.

Czytaj także: Kronika zapowiedzianego kryzysu (energetycznego)

Polska Grupa Górnicza szoruje po dnie

Górnicy liczą, że w ten sposób nakłonią rząd do znalezienia kolejnych milionów na PGG i na ich pensje. Bo paradoks polega na tym, że Polska Grupa Górnicza, która – odciążona z najbardziej deficytowych kopalń (wziął je na garnuszek budżet) – miała być pokazem sprawności, wciąż szoruje brzuchem po dnie. Po trzech kwartałach 2021 r. górnicze spółki skarbu państwa notowały blisko 2,3 mld zł straty netto. Do każdej tony sprzedanego węgla kopalnie węgla kamiennego dopłacały w tym okresie średnio 44,61 zł. Nic więc dziwnego, że PGG nie garnie się do rozmów na temat podwyżek, bo nie bardzo ma z czego płacić. I to w sytuacji bezprecedensowego popytu na węgiel i jego wysokich cen. Węgiel w 2021 r. na europejskich giełdach zdrożał o 200 proc. Polskie kopalnie wyeksportowały część swojego wydobycia, ale nie za bardzo są w stanie konkurować z węglem z Rosji, USA, Australii. Zarówno pod względem ceny, jak i jakości. Tak wygląda ta nasza tania energia, którą ponoć gwarantuje nam węgiel.

Czytaj więcej: Energetyczna drożyzna

Polska od dawna coraz więcej węgla musi importować. Przed pandemią było to 16–20 mln t rocznie. Kiedy wybuchł covid i zapotrzebowanie na energię spadło, zmalał też import. Pojawiły się gigantyczne zwały węgla, które rząd musiał magazynować, bo nie mieściły się przy kopalniach. Ale w 2021 r. gospodarki europejskie, w tym polska, ruszyły, więc wzrosło zapotrzebowanie na energię w każdej postaci, także tę brudną, węglową. Zwały znikły, pojawił się deficyt. To zaskoczyło energetykę, która musiała produkować więcej energii, a nie zadbała o zapasy, bo u niej też zrobiło się krucho z forsą. Mniejszy był import – limitowany metodami politycznymi. Państwowe koncerny energetyczne boją się kupować importowany węgiel, bo pochodzi głównie z Rosji, a to partner politycznie niewygodny. Importować jednak muszą, bo inaczej nie byłoby co do pieca włożyć. Na dodatek pojawiły się kłopoty z transportem, bo PKP Cargo zezłomowała sporą liczbę starych węglarek i teraz nie ma czym wozić węgla. Dlatego pospiesznie sięgnięto po wagony do przewozu kruszywa zaopatrujące budowniczych autostrad i obiektów infrastrukturalnych.

No i mamy to, co mamy: kryzys energetyczny, brak węgla, astronomiczne ceny energii i gazu oraz górników żądających pieniędzy. I wszystko w środku zimy. Oby nie była zbyt mroźna, bo wtedy zrobi się gorąco.

Czytaj także: Morawiecki na wojnie z ETS. Droga energia to wina... Tuska

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną