Kolory inflacji. Zlekceważyli prawa ekonomii. W PiS już widzą, że za to płacą
Zlekceważyli prawa ekonomii. W PiS już widzą, że za to płacą
ADAM GRZESZAK: – Zaskoczyła nas ta inflacja.
MACIEJ BUKOWSKI: – Nie sądzę, żeby można było mówić o zaskoczeniu. To od dawna było łatwe do przewidzenia.
Przecież Adam Glapiński, prezes NBP i przewodniczący Rady Polityki Pieniężnej, jeszcze kilka miesięcy temu przekonywał, że jeśli musimy się już czegoś obawiać, to raczej deflacji.
To chyba mówił Adam Glapiński, polityk obozu rządzącego, a nie prof. Glapiński, ekonomista, prezes banku centralnego. Jako szef NBP ma dostęp do opracowań bankowego działu analitycznego, więc musiał wiedzieć, że wszystko zmierza w stronę szybkiego wzrostu cen. Ale jako polityk nie przyjmował tego do wiadomości, bo to kłóciło się z obowiązującą tezą, że od sześciu lat żyjemy w nieprawdopodobnie dobrych czasach, kiedy wolno więcej niż zwykle. Jakąkolwiek kartą zagramy, i tak wygramy, więc nie ma potrzeby patrzeć na zagrożenia. Tę wiarę podzielała większość – z dwoma, trzema wyjątkami – członków Rady Polityki Pieniężnej. To doprowadziło nas na manowce.
Polityka niskich stóp procentowych forsowana przez RPP miała pobudzać gospodarkę, bez obawy o inflację. Co poszło nie tak?
Zanim wybuchła pandemia, panowało przekonanie, że lęki przed inflacją nie są uzasadnione, możemy prowadzić luźną politykę monetarną, zwiększać zadłużenie, stymulować konsumpcję transferami społecznymi, bo to niczym nam nie grozi. Dziś okazuje się, że pewne mechanizmy klasycznej ekonomii, która mówi, że spadek zdolności produkcyjnych plus dużo pieniędzy wlewanych do gospodarki w krótkim czasie musi się skończyć inflacją, są niezmienne.
Ale to „hulaj dusza” jednak długo działało.
Palenie papierosów też długo nie jest problemem, ale gdy zaistnieją pewne okoliczności, zamienia się w wyrok śmierci.