Rosyjsko-niemiecka rura, którą gazpromowski gaz z Syberii ma popłynąć po dnie Bałtyku do Niemiec, przez polskie władze uważana jest za inwestycję wymierzoną w nasze interesy. A przy okazji także Ukrainy, która wydaje się jednak dużo większą ofiarą. Bo my już za rok mamy zakończyć wszelkie interesy gazowe z Rosjanami, więc wydawałoby się, że nasza chata z kraja. Ale przez Polskę przebiega gazociąg jamalski, którym gaz płynie z Rosji do Niemiec i Gaz System pobiera opłaty za tranzyt.
Teraz jednak gazu płynie mało, bo Gazprom ograniczył dostawy, co uważane jest za formę wymuszenia zgody na dopuszczenie do eksploatacji Nord Stream 2. Gazociąg jest dwunitkowy, jedna rura jest już napełniona gazem. Czeka tylko na formalne zgody na rozpoczęcie działalności. Ubocznym efektem tego sporu jest wzrost cen gazu na rynku europejskim, do którego nie dociera tyle gazu co wcześniej. Już nawet Putin wzruszył się sytuacją na unijnym rynku i nakazał zwiększenie dostaw przed nadchodzącą zimą. Jednak przez Ukrainę płynęło zawsze do Europy dużo więcej gazu i bez tego tranzytu kraj sporo straci. Dlatego Polska i Ukraina uważają, że sam fakt ograniczenia przesyłu na rzecz bałtyckiego szlaku NS2 jest aktem wrogim.
Czytaj także: Ceny gazu przebijają kolejne sufity. Kurkiem kręci Putin
Nie udało się z Nord Stream 1...
Robiliśmy wszystko, by nie powstał także Nord Stream 1 (który Radosław Sikorski nazwał kiedyś gazowym paktem Ribbentrop-Mołotow), ale powstał.