Jego odejście to kolejny kłopot na długiej liście problemów, z którymi mierzy się dziś polska energetyka, bo Moskwa jest osobą bez szczególnych kwalifikacji zawodowych, za to z ambicjami do zrobienia kariery politycznej.
Czytaj także: Rekonstrukcja rządu Morawieckiego. Kluczowi zawodnicy wciąż są na boisku
Michał Kurtyka bez znajomości na Nowogrodzkiej
Kurtyka musiał odejść nie dlatego, że się nie sprawdził, ale dlatego, że jest człowiekiem premiera, a ci są dziś z rządu usuwani. Pozycja Morawieckiego mocno osłabła, nie jest już w stanie bronić swoich ludzi. Zainteresowany świadomy, że jego kariera dobiega końca, od wielu miesięcy dawał znaki, że sam chce odejść, że ma już dość, że mu nie zależy. Nie wszyscy mu uwierzyli, wyglądało na to, że nadrabiał miną. W branży energetycznej krążyły informacje, że ma już obiecaną posadę ambasadora we Francji, więc czeka go miękkie i przyjemne lądowanie. Jednak Nowogrodzka doszła do wniosku, że wysyłanie do Paryża kogoś, kto biegle zna francuski, jest absolwentem paryskiej École Polytechnique, ale nie ma legitymacji partyjnej, może być ryzykowne. Nie wiadomo, co komu powie, z kim się dogada, teraz są czasy ambasadorów bez znajomości języków, ale ze znajomościami na Nowogrodzkiej. Jest zresztą kolejna osoba, którą trzeba pocieszyć stanowiskiem ambasadorskim. To Jan Emeryk Rościszewski, były prezes PKO BP po kilkumiesięcznym urzędowaniu. O nim się mówi jako o przyszłym ambasadorze.
Z Ministerstwa Energii do Ministerstwa Klimatu i Środowiska
Michał Kurtyka zaczynał rządową karierę jako wiceminister energii w rządzie Beaty Szydło. Rekomendować miał go sam Piotr Naimski, energetyczny strateg PiS, który od dawna penetruje środowisko ludzi związanych zawodowo i naukowo z energetyką. Kurtyka, doktor ekonomii, autor publikacji na temat energetyki, w tym książki napisanej z prof. Leszkiem Jesieniem na temat roli samochodów elektrycznych w transformacji energetycznej, znalazł wspólny język z Morawieckim, stając się jednym z jego ludzi. Wprowadzenie do Planu Morawieckiego budowy narodowej fabryki samochodów elektrycznych to pomysł Kurtyki. Dziś, po jego odejściu, realizacja projektu Izery może okazać się jeszcze trudniejsza, a i tak jest niełatwa.
Kurtyka w nowo powstałym Ministerstwie Energii pod kierunkiem Krzysztofa Tchórzewskiego, węglowego entuzjasty i autora wielu, mówiąc oględnie, dość dziwnych pomysłów, nie czuł się chyba najlepiej. Dlatego Morawiecki przerzucił go na wiceministerialne stanowisko do resortu środowiska z zadaniem przygotowania w 2018 r. konferencji klimatycznej ONZ COP24 w Katowicach. Kurtyka jako przewodniczący COP24 nieźle sobie z tym poradził, doprowadził do kompromisu między uczestnikami, choć ani prezydent, ani premier palcem nie ruszyli, by go wesprzeć.
Czytaj także: Kto uwierzy w cud Izery – oprócz ministra Kurtyki?
Miał na oku OECD, przegapił Turów
Jego sprawność została dostrzeżona na forum międzynarodowym, co sprawiło, że zamarzył o stanowisku sekretarza generalnego OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). Był już wtedy ministrem klimatu i środowiska, czyli ministrem konstytucyjnym, odpowiadającym za niemal cały obszar regulacyjny w energetyce. Bo wcześniejszy „genialny” pomysł PiS z jednym Ministerstwem Energii regulującym branżę i zarządzającym państwowymi spółkami wyrzucono do kosza.
Ponoć to był pomysł Kurtyki, by energetyką zajął się teraz resort odpowiadający za klimat i środowisko. Jednak marzenia o szefowaniu OECD i zabiegi w tym kierunku sprawiły, że Kurtyka nie przywiązał się nadmiernie do swojego nowego resortu. I to, zdaniem części obserwatorów, było jednym z powodów jego upadku. Bo gdy zabiegał o poparcie dla swojej kandydatury, narastał polsko-czeski konflikt wokół Turowa, który ewidentnie przegapił. To jest dziś jeden z zarzutów stawianych mu przez krytyków. Nie tylko tych na Nowogrodzkiej, ale także wśród ekspertów energetycznych i działaczy ekologicznych. Wprawdzie sprawa z Czechami zaczęła się jeszcze przed Kurtyką, ale to on podpisywał koncesję o przedłużeniu wydobycia w Turowie do 2044 r. bez wymaganych transgranicznych procedur środowiskowych. To decyzja, która rozwścieczyła Czechów i doprowadziła do konsekwencji, które dobrze znamy. Niechętni mu politycy PiS na jego konto zrzucają też podwyżki cen prądu, ale tu jego wina jest dość dyskusyjna.
Czytaj także: Turów. Gubi nas arogancja, która kosztuje 2,3 mln zł dziennie
Promował OZE, blokował NABE
Lista plusów i minusów Kurtyki jest długa. Na pewno plusem było przestawienie węglowej wajchy w energetyce. Przekonał polityków PiS, że węgiel, przy którym chcieli trwać przez kolejne 200 lat, pogrąży energetykę w ciągu najbliższej dekady. I trzeba coś z tym zrobić. Odblokował energetyką odnawialną, to w dużym stopniu jego zasługą był boom fotowoltaiczny. Nie zdołał jednak odblokować energetyki wiatrowej na lądzie, choć ruszyły projekty morskich farm. Blokował ponoć projekt NABE, czyli Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego – państwowej instytucji mającej zawiadywać i finansować wszystkie elektrownie węglowe.
NABE to oczko w głowie ministra aktywów Jacka Sasina, który nadzoruje dziś od strony właścicielskiej spółki energetyczne. I właśnie spór o NABE miał być kolejnym powodem jego dymisji. Jeśli blokowanie NABE to robota Kurtyki, trzeba mu to zapisać po stronie plusów. To kosztowny i niebezpieczny eksperyment, który doprowadziłby do kolejnego zderzenia z UE.
Czytaj także: Energia z przepalanej kasy. Rząd PiS w desperacji przekonuje związkowców do NABE
Państwowiec bez wsparcia PiS
W sumie więc Kurtyka zrobił sporo jak na urzędnika, którego jedyną legitymacją były bliskie relacje z premierem. Brak mocnego politycznego wsparcia w PiS był jego słabością i ograniczał możliwość oddziaływania na wyjątkowo upolitycznioną branżę. Nowogrodzka nie lubi jajogłowych technokratów.
Kiedy zaczyna się opisywanie takich osób, zawsze musi paść określenie „państwowiec” – i tak Kurtykę także określano. Nie znoszę tej etykietki, która ma tłumaczyć powody, dla których ludzie z kompetencjami fachowymi wiążą się z władzą, z którą prywatnie się nie identyfikują. Wtedy mówi się o instynkcie państwowca, który w każdych warunkach jest gotów służyć ojczyźnie. A tak naprawdę są to osoby, które za cenę tytułów, stanowisk i władzy gotowe są schować do kieszeni wyznawane poglądy i przekonania.
Anna Moskwa – bez kompetencji, z parciem na karierę
O następczyni Michała Kurtyki Annie Moskwie z pewnością tego nie można powiedzieć. To osoba z dość skromnym doświadczeniem w administracji (w latach 2017–20 była wiceministrem gospodarki morskiej). Jej kompetencje energetyczne są jeszcze skromniejsze. To rok pracy w spółce Orlenu PKN Baltic Power mającej budować farmy wiatrowe na morzu. Ma za to silne wsparcie polityczne ze strony Joachima Brudzińskiego i Daniela Obajtka oraz równie silne parcie w kierunku kariery partyjnej. Tymczasem polska energetyka znajduje się w tak trudnym położeniu, że wymaga dziś wyjątkowych kompetencji. Może Kurtyka nie był ministrem idealnym, ale kiedy zacznie rządzić Moskwa, jeszcze za nim zatęsknimy.
Czytaj także: Jak Obajtek tworzy koncern marzeń prezesa Kaczyńskiego