Na razie więc trudno mówić o dialogu, ponieważ rządzący wyraźnie go nie chcą. A jedynym krokiem w stronę medyków jest powołanie jeszcze jednego wiceministra zdrowia, tym razem do spraw kadr, który ma rozwiązać coraz bardziej dramatyczny niedobór ludzi w zawodach medycznych. Obok nowych agencji, które mają zmodernizować szpitale i zapewnić ich rozwój. Prawo i Sprawiedliwość wierzy, że ustawa, nowy urząd czy choćby nowe stanowisko są najlepszym sposobem na rozwiązanie narosłych przez lata problemów.
Czytaj też: Medycy tym razem nie dadzą się wykiwać
Zdrowie? PiS ma inne priorytety
A na razie toczy się wojna medialna, której celem jest pokazanie społeczeństwu, że protestujący są pazerni, niedopuszczenie do okazania im poparcia. Przekonanie pacjentów, że medycy walczą o swoje, sytuacja chorych od wyniku ich protestu w żadnym stopniu nie zależy. Nie należy ich więc wspierać. Nie należy słuchać polskich lekarzy, pracujących w innych krajach unijnych, którzy w białym miasteczku 2:0 opowiadają o tym, jak tam zorganizowana jest praca medyka czy pielęgniarki, ale też o tym, w jakich warunkach i z jakim skutkiem tam przywraca się zdrowie pacjentom. Dlaczego u nas tak być nie może? Dlaczego dzieci polskie, wymagające natychmiastowej pomocy psychiatrycznej, we własnym kraju się jej nie doczekają? Młodzi medycy chcą nas – bo każdy był i będzie kiedyś pacjentem – skłonić do refleksji: dlaczego nie u nas? Politykom zależy, żeby im się nie udało.
Prawda zaś jest taka, że nasi politycy po prostu mają inne priorytety. Z badań wyszło im, że polscy emeryci wolą dostać „13.” i „14.” emeryturę, niż dostać się do lekarza i mieć szansę na powrót do zdrowia. Że polskie rodziny bardziej ucieszą się z 500 zł, bo i tak nie wierzą, że publiczna szkoła może działać lepiej. Polacy wolą gotówkę do ręki, bo stracili wiarę, że ochrona zdrowia, edukacja i inne usługi publiczne, jakie otrzymują zachodnie społeczeństwa, w Polsce też mogą być dostępne i na wysokim poziomie. Jeśli to my, pacjenci, nie uwierzymy, że nasze państwo może działać sprawniej, a na raki, zawały czy covidy nie musi umierać aż tylu ludzi co obecnie, to nic się nie zmieni. Politycy nie zmienią swoich priorytetów.
Ten protest nie jest tylko o wyższe zarobki dla medyków. Chodzi o stworzenie sprawnego systemu ochrony zdrowia, którego w Polsce nie ma. Zapaść się pogłębia. Społeczeństwo na razie może jeszcze go na rządzących wymusić, jeśli zrozumie istotę protestu lekarzy, pielęgniarek i ratowników. Dlatego politycy szczują.
„Nie wspieram, nie przeproszę”
Senator Karczewski w mediach społecznościowych pisze: „jeśli ktoś protestuje, to inni pracują”. Ci inni to on, też lekarz, chirurg. Jeśli ktoś miałby jakieś wątpliwości w sprawie jego stosunku do młodszych kolegów, to senator w Wirtualnej Polsce je wyjaśnia: „nie wspieram, nie przeproszę, nie spotkam się z nimi”. Nie wszyscy zapomnieli, że sam pan senator w latach 2009–15 dorobił na dyżurach w swoim macierzystym szpitalu w Nowym Mieście nad Pilicą ok. 400 tys. zł, będąc – jako senator właśnie i zawodowy polityk – na urlopie bezpłatnym. O tym, że jest to niedopuszczalne obchodzenie przepisów, wypowiedziało się wtedy zarówno Ministerstwo Zdrowia, jak i Główny Inspektor Pracy. Koledzy, ani z partii, ani ze szpitala, nie zarzucali senatorowi pazerności.
Polski Instytut Ekonomiczny przestudiował natomiast zeznania podatkowe medyków i do publicznej wiadomości podał ich wyniki. Zarobki lekarzy rzeczywiście do niskich już nie należą, doktorzy inkasują miesięcznie ponad 20 tys. zł brutto. Jest tylko jeden drobiazg – nie wiemy, ile godzin w miesiącu pracowali, w ilu przychodniach czy prywatnych klinikach. W jakim wieku naprawdę przechodzą na emeryturę, bo na pewno nie tak wcześnie jak ogół rodaków. Protestujący lekarze, pielęgniarki i ratownicy powinni takie dane zebrać i też je upublicznić. Żebyśmy wiedzieli, o czym naprawdę mówimy. Żeby można było porównywać te zarobki z innymi, osiąganymi z pracy na jednym etacie. Ze świadomością, że ludzie ratujący nasze zdrowie i życie mają prawo zarabiać więcej. Więcej nawet niż politycy, chociaż to oni twierdzą, że „im się należy”.
Czytaj też: Codziennie gdzieś w Polsce zamyka się oddział
System centralnie źle zarządzany
Konstanty Radziwiłł, pierwszy minister zdrowia w rządzie PiS, powiedział przed sześcioma laty, że albo będą nas leczyli lekarze zmęczeni, albo nikt. Co rząd zrobił przez te lata, aby katastrofy uniknąć? Sieć szpitali okazała się niewypałem. To dlatego dyrektorzy szpitali, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, płacą lekarzom już naprawdę wielkie sumy, żeby tylko zechcieli przyjechać i wziąć dyżury przez dwa, trzy dni z rzędu. Pogrążają szpitale w coraz większych długach. Tak są głupi? Nie umieją zarządzać? Nie, taki system stworzyli im rządzący. Szpital, żeby dostać kontrakt, musi utrzymywać kilka oddziałów wymaganych przez NFZ. Jeśli któryś skasuje, straci kontrakt. Więc przepłacają. Rządzący stworzyli centralnie zły system.
Zniesienie limitów na procedury medyczne okazało się oszustwem, bo nie ma ich kto wykonywać. Teraz rząd wciela w życie następny zły pomysł: centralizację szpitalnictwa. Polski system ochrony zdrowia jest niewydolny z dwóch powodów. Pierwszy – bo za mało jest w nim pieniędzy. Drugi, tak samo ważny – bo ten system jest zły. Dlatego jest o czym rozmawiać. Na najwyższych szczeblach.
Czytaj też: Chory system. Nie ma covidu, nie ma miejsca w szpitalu