Kiedy bilet lotniczy jest za tani? To pozornie absurdalne pytanie wzbudza w Europie coraz większe emocje. Kilka miesięcy temu austriacki rząd zaproponował, żeby europejskie przeloty nie mogły kosztować mniej niż ok. 40 euro od osoby w jedną stronę. Na razie propozycja nie weszła w życie, nie wiadomo też, czy jest zgodna z unijnym prawem. Jednak austriaccy Zieloni, którzy współrządzą krajem, nalegają, żeby cena biletu nie była niższa niż obowiązkowe opłaty lotniskowe i podatki nakładane na przewoźników. A te szacują na równowartość blisko 200 zł. Byłby to cios przede wszystkim dla niskokosztowych linii, jak Ryanair, który w czasie promocji sprzedaje bilety nawet za kilka euro (w Polsce po 19 zł), budując mit supertaniego i beztroskiego latania – klawej zabawy na przedłużony weekend czy spontaniczny wypad.
Podobne pomysły jak Austriacy ma też część niemieckich polityków. Temat minimalnej ceny na bilety lotnicze, odzwierciedlającej rzeczywiste koszty linii, rozpala emocje w trwającej kampanii wyborczej przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi. Z jednej strony Zieloni i socjaldemokraci podkreślają, że nie można dumpingowymi cenami promować mało ekologicznego środka transportu, jakim jest samolot, gdy staramy się ograniczyć emisję CO2. A równocześnie chadecy i liberałowie oskarżają politycznych rywali, że ci chcą wypchnąć z samolotów gorzej sytuowanych. Jeden z liderów CDU Friedrich Merz stwierdził złośliwie, że Zieloni kazaliby Niemcom na ukochaną Majorkę jeździć pociągiem, a jeszcze chętniej rowerem. Pomysł podniesienia cen za bilety, co oczywiście zniechęca do częstego latania, jedni nazywają krucjatą przeciw samolotom, a inni logiczną konsekwencją walki z globalnym ociepleniem.
Być może jednak nie trzeba będzie wprowadzać urzędowych cen minimalnych, bo najtańsze oferty znikną.