JOANNA SOLSKA: – Nie tylko w Polsce mówi się o podwyższaniu PIT, czyli podatku od osobistych dochodów. Skąd to się bierze?
JAROSŁAW NENEMAN: – Społeczeństwa zachodnie są niezadowolone z rosnących nierówności, domagają się bardziej sprawiedliwych podatków, czyli większych obciążeń dla najbogatszych. O popularnym niegdyś podatku liniowym już się nie dyskutuje. Najlepszym narzędziem do redystrybucji dochodów jest PIT, politycy przywiązują do niego coraz większą wagę. Zresztą na zachodzie PIT, wraz ze składkami na ubezpieczenie społeczne, jest głównym źródłem dochodów budżetu. U nas punkt wyjścia jest inny: w ubiegłym roku PIT, bez składek, przyniósł 119 mld zł, VAT prawie 185 mld zł.
Do niedawna uważano, że lepsze, także bardziej sprawiedliwe, jest opodatkowanie konsumpcji, czyli VAT, niż dochodów z pracy.
Tak było, ale obecnie większą wagę przykłada się do bezpośredniej redystrybucji, a więc progresywności systemu podatkowego, a do tego lepiej nadaje się PIT. VAT czy akcyza są kiepskim narzędziem wspierania biednych. Dlatego politycy majstrują przy PIT i znaczenie tego podatku będzie rosnąć.
Razem ze stawkami?
Stawki niewiele mówią o prawdziwych obciążeniach, z ich porównywania w różnych krajach nic nie wynika. Ale warto popatrzeć na nominalne stawki przy najwyższych dochodach singli, kiedy się je policzy razem ze składkami na ubezpieczenie społeczne. Otóż najwyższe podatki od dochodów osobistych są w Słowenii (61,1 proc.) oraz Belgii (60,2 proc.). W Polsce to 39,8 proc. A więc u nas osoby osiągające najwyższe dochody są obciążone w mniejszym stopniu niż w niektórych innych krajach. Podaję za danymi z OECD dla 2020 r. W naszym przypadku należy teraz dorzucić 4 proc. daniny solidarnościowej dla najbogatszych, której politycy nie chcą nazywać podatkiem.