Prezydent Andrzej Duda skorzystał ze sprawdzonej recepty Alfreda Hitchcocka – najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Podczas kwietniowego szczytu klimatycznego online zorganizowanego przez prezydenta USA Joe Bidena zaczął tak: „Polska odgrywa bardzo aktywną rolę w globalnej polityce klimatycznej”. Celem konferencji było mobilizowanie państw, których gospodarki emitują do atmosfery najwięcej CO2, by bardziej angażowały się w obronę planety przed grożącą jej katastrofą klimatyczną. Amerykański prezydent zaprosił czterdziestu szefów państw i rządów, w tym Andrzeja Dudę, co według niego samego wynikało z kluczowej roli Polski w sprawach klimatycznych, a nie z faktu, że mamy największy udział węgla w miksie energetycznym i potężną skalę emisji CO2.
Napięcie rosło, gdy Duda wyliczał nasze historyczne zasługi. Bo przecież Polska trzykrotnie była gospodarzem światowej konferencji klimatycznej, tworzymy leśne gospodarstwa węglowe („system wykorzystania zasobów leśnych do wzmożonego pochłaniania dwutlenku węgla z atmosfery oraz jego kumulowania w ramach ekosystemu leśnego oraz produktach z drewna”), a także jesteśmy największym eksporterem w UE autobusów elektrycznych. Aż wreszcie nadeszła kulminacja: „Dynamika nadana przez Polskę podczas COP24 przyczyniła się do tego, że Unia Europejska, jako pierwsza światowa gospodarka, przyjęła cel neutralności klimatycznej do 2050 r. oraz zwiększyła cel redukcji emisji do 2030 r. do co najmniej 55 proc.”.
Nie wiadomo, jak zareagowali goście prezydenta Bidena, ale w kraju wywołało to spore wrażenie. Bo przecież podczas unijnego szczytu w grudniu 2019 r. premier Morawiecki długotrwale i bezskutecznie próbował blokować unijny plan dojścia do neutralności klimatycznej do 2050 r.