Poniedziałek, 18 stycznia, pierwsza fala mrozów. Mieszkańcy podwarszawskiego Józefowa uchylają okna i zamiast świeżego powiewu mroźnego powietrza (tego ranka temperatura spadła do kilkunastu stopni na minusie) czują gorzkie, osadzające się w nosie i na tylnej ścianie gardła drobinki. To nie złudzenie: wskaźniki w Józefowie pokazują, że norma pyłów zawieszonych wynosi 1300 proc. W samej Warszawie – 500 proc. Pyły PM2.5 i PM10 to główne składniki smogu, który w mroźne dni wisi nad naszymi głowami gęstą chmurą. Wdziera się przez okna, drzwi, antycovidowe maski.
Mimo obiecanych przez rząd 103 mld zł na walkę o czyste powietrze polski smog wisi jak wisiał, a Polacy nadal masowo palą w starych piecach głównie węglem i drewnem, często z domieszką śmieci. Śląska uchwała antysmogowa nakłada obowiązek, by kotły o najniższych klasach (tzw. kopciuchy) zostały usunięte do 1 stycznia 2022 r. Tymczasem w Katowicach do wymiany jest ich ciągle 20 tys. Na Śląsku smog ma więc rok, by nadal: powodować raka, choroby serca i przewlekłe choroby płuc. Z powodu smogu przedwcześnie umiera rocznie ponad 40 tys. osób. Niska świadomość? Brak społecznej dyscypliny? Zła edukacja? Eksperci i działacze pozarządowi uważają, że problem jest systemowy: program „Czyste powietrze”, który kopciuchy miał wyeliminować, po prostu nie działa.
Do takich wniosków doszedł Polski Alarm Smogowy (PAS). W najnowszym raporcie wylicza efekty programu „Czyste powietrze” (CP) dwa lata po uruchomieniu. Dramat: tylko 20 miast policzyło swoje kopciuchy. Jeśli w gminach i miastach wymieniano kotły, to korzystano głównie z gminnych programów dotacyjnych, a nie z rządowego. We Wrocławiu z dotacji gminnych wymieniono 1427 kotłów, a w ramach rządowego 15. W Warszawie z CP skorzystało 10 osób.