Rynek

Prąd drożeje, moc truchleje

Wybory za nami, kryzys przed nami, więc zaczęły się podwyżki cen prądu. Wybory za nami, kryzys przed nami, więc zaczęły się podwyżki cen prądu. chuttersnap / Unsplash
Dlaczego energia drożeje? Zdrożała już dwa lata temu, ale żeby nas nie denerwować przed wyborami, ustawą prądową zamrożono ceny. Dziś zapłacimy za to z nawiązką.

Drodzy rodacy, pobudka. Skończył się sezon wyborczy, kiedy obowiązywał okres ochronny zakazujący psucia społecznych nastrojów podwyżkami cen prądu. Wybory za nami, kryzys przed nami, więc zaczęły się schody. W nowym roku czekają nas nowe ceny energii elektrycznej. Ile ostatecznie zapłacimy, jeszcze dokładnie nie wiadomo, bo nie wszystkie składniki naszego rachunku zostały ustalone. Ale wiadomo, że każde gospodarstwo zapłaci miesięcznie od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych drożej. Wszystko zależy od tego, kto jest naszym dostawcą, jaką mamy z nim umowę, według jakiej taryfy się rozliczamy i ile energii zużywamy. Prezes Urzędu Regulacji Energetyki zatwierdził już większość nowych taryf na energię, czekają jeszcze taryfy przesyłowe, czyli opłata za usługę dostarczenia energii do naszych domów. Przesył to połowa rachunku, jaki płacimy. Ale to nie koniec, bo od 1 stycznia dojdzie nam jeszcze jeden nowy składnik.

Czytaj także: Dokąd zmierza unijna i polska transformacja energetyczna?

Za co i dlaczego zapłacimy drożej?

Dlaczego energia drożeje? Ona już zdrożała dwa lata temu, ale żeby nas nie denerwować, ówczesny minister energii Krzysztof Tchórzewski musiał zorganizować całą inżynierię finansową, która miała sprawić, żebyśmy odnieśli wrażenie, że państwo sprzedaje nam prąd poniżej kosztów. Zostało to osiągnięte przy pomocy tzw. ustawy prądowej, która przewidywała zamrożenie cen na poziomie 2018 r. i rekompensaty dla firm energetycznych za straty, jakie powodowało sprzedawanie energii poniżej kosztów zakupu. Pieniądze na ten cel poszły z opłat za emisję CO2, jakie inkasuje budżet od firm energetycznych i przemysłu. Teoretycznie to pieniądze, które powinny być wydawane na inwestycje niskoemisyjne, a w praktyce wracały do miejsca, z którego wyszły, czyli do elektrowni węglowych.

Ale takie perpetuum mobile długo działać nie mogło. Dlatego odbiorcy domowi zapłacą drożej, a przedsiębiorcy, których nie chroni prezes URE, muszą się trzymać za kieszeń. Na drożejącą energię składa się wiele czynników. Po pierwsze, na spółki energetyczne nałożono obowiązek utrzymywania kopalń, a górnictwo jest trwale deficytowe. Śląski węgiel jest bardzo drogi, więc i energia z niego wytwarzana – a to paliwo stanowiące 50 proc. w miksie krajowym energetycznym – musi dużo kosztować. Na energetykę zrzucono także inne obowiązki, jak choćby budowanie samochodu elektrycznego, więc pod tym ciężarem dziś szoruje brzuchem po dnie, a banki – nawet państwowy PKO BP – nie chcą pożyczać pieniędzy, gdy słyszą „węgiel”. A przecież czekają nas gigantyczne inwestycje w źródła niskoemisyjne i zielone, nie tylko ze względu na unijny plan neutralności klimatycznej, ale także dlatego, że w dotychczasowym modelu energetyka funkcjonować już nie jest w stanie.

Czytaj także: Krótkie negocjacje, długie rozstanie z węglem

Opłata mocowa – nowy parapodatek do 2047 r.

Dlatego na rachunkach, jakie niebawem zobaczymy, pojawi się „opłata mocowa”. To rodzaj podatku na utrzymanie elektrowni, które w normalnych warunkach rynkowych nie byłyby w stanie działać, a działać muszą, bo inaczej czeka nas blackout. Oznacza to, że będziemy kupować teraz dwa towary. Nie tylko prąd, ale równolegle samą gotowość elektrowni do jego wytwarzania. A także gotowość wielkich przemysłowych odbiorców energii do wyłączenia najbardziej energochłonnych instalacji, gdy w systemie pojawi się deficyt mocy (to tzw. negawaty).

System opłaty mocowej miał kosztować 4 mld zł rocznie, a będzie 5,6 mld zł, bo takie były oczekiwania spółek. Ten parapodatek będzie funkcjonować do 2047 r. i będzie nam dopisywany regularnie do rachunku. W 80 proc. wezmą go na siebie przedsiębiorcy, odbiorcy domowi będą płacić w zależności od zużycia energii. Ci, którzy wykorzystują ją w symbolicznym zakresie (poniżej 500 kWh rocznie), ok. 2 zł miesięcznie, ci, u których zużycie przekracza 2800 kWh rocznie – ponad 10 zł miesięcznie.

Czytaj także: Czy rząd zrezygnuje z rekompensat za prąd?

Politycznie sterowany droższy prąd

Opłata mocowa jest rodzajem pomocy publicznej, którą musiała zaakceptować Komisja Europejska. Zaakceptowała, pod warunkiem że wszystko będzie się odbywało w warunkach plus minus rynkowych. A więc nie może być to uznaniowe kierowanie strumienia pieniędzy do określonych elektrowni, ale aukcja, w której spółki zgłaszają instalacje, rywalizując, która taniej zagwarantuje nam moc. Problem jest tylko taki, że z polskiej energetyki zostali wypchnięci niemal wszyscy zagraniczni inwestorzy, więc rywalizacja odbywa się między spółkami skarbu państwa, za którymi na końcu stoi ten sam minister. I to polityczne sterowanie to główna przyczyna, dlaczego prąd jest drogi, a będzie jeszcze droższy.

Czytaj także: Energia – spór trzech

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną