We wtorek na corocznym spotkaniu środowiska bankowców przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) Jacek Jastrzębski przedstawił branży wizję uporania się z problemem kredytów mieszkaniowych indeksowanych do franka szwajcarskiego lub denominowanych w tej walucie. Zakłada ona wypracowanie rynkowego standardu proponowania ugód frankowiczom, który nie faworyzowałyby tej grupy względem kredytobiorców zaciągających dług w złotym.
Nie jest to bynajmniej nowa koncepcja – podobną już w lutym 2015 r. zgłaszał Andrzej Jakubiak, ówczesny szef KNF, później prezydent Andrzej Duda, a ostatnio można było o tym przeczytać w raporcie za III kwartał PKO BP. Bank ocenił tam, że jego zdaniem orzecznictwo sądów w sprawach frankowych będzie zmierzać „w kierunku społecznie akceptowalnych zasad”, według których kredytobiorcy złotowi nie mogliby znaleźć się w sytuacji, w której ponoszą rażąco większe obciążenia niż kredytobiorcy walutowi.
Jak wyglądałyby ugody?
KNF proponuje, aby do rozliczeń z klientami wykorzystać symulację kredytu w złotym, czyli sprawdzić, jaki byłby jego koszt, gdyby został zaciągnięty w tym samym czasie co frankowy. Po przewalutowaniu kredytu z franka na złote wartość zadłużenia klienta spadłaby, a kredyt byłby kontynuowany przy wykorzystaniu stawki WIBOR, wyższej od LIBOR CHF stosowanej dla kredytów frankowych (dla trzymiesięcznego okresu wynosi ona odpowiednio +0,22 proc. i –0,78 proc.). Kredytobiorcy nie byliby zatem zależni od kursu franka, ale płaciliby wyższe miesięczne raty niż przy kontynuacji umowy po stawce LIBOR CHF (popularne w sądach rozwiązanie).
W ugodach miałaby się dodatkowo znaleźć gwarancja, że klienci nie będą już podważać zawartych umów, co ma uchronić banki od potencjalnych kolejnych roszczeń frankowiczów i uwolnić ich od niepewności prawnej związanej z tym produktem. W wypracowaniu takich zapisów miałby pomóc Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), który zapewnia, że nie poprze rozwiązań niekorzystnych dla klienta, czyli takich, które faworyzują instytucje finansowe. Nie wyobraża sobie np. rozwiązań, które całkowicie blokują klientowi możliwość dochodzenia swoich praw w sądzie.
Czytaj także: Kto chce zarobić na frankowiczach
Komu ugoda może się opłacić?
Pójście na ugodę najbardziej opłacałoby się frankowiczom, którzy zaciągali dług pomiędzy kwietniem a październikiem 2018 r., czyli wtedy, kiedy kurs szwajcarskiej waluty sięgał 1,9–2,2 zł i był najniższy w całym okresie oferowania przez banki takich produktów. W ich przypadku wartość zadłużenia po uwolnieniu kursu franka szwajcarskiego w styczniu 2015 r. wzrosła nawet o kilkaset procent. Mniej opłacalne byłoby za to przewalutowanie kredytów zaciąganych w 2005 i 2006 r., gdy kurs franka sięgał już 2,5–2,7 zł. Z rozwiązania chętnie skorzystałyby też osoby, którzy nie chcą wieloletnich sporów sądowych i niepewności dotyczącej ostatecznego rozstrzygnięcia.
Czy ugoda jest lepsza od sądu?
Propozycja KNF jest krokiem w dobrym kierunku, ponieważ jeszcze niedawno banki nie chciały ustąpić i proponowały klientom przewalutowanie jedynie po bieżącym kursie franka według NBP. Prawnicy frankowiczów zgodnie jednak twierdzą (czemu trudno się dziwić, w końcu jest to w ich interesie): w sądach klienci odzyskają znacznie więcej. Obecnie sądy orzekają unieważnienie umowy, co oznacza de facto darmowy kredyt (bez oprocentowania) lub jej kontynuację według stawki LIBOR CHF – wtedy rata kredytu spada o 40–50 proc., a klienci mogą odzyskać ok. 30 proc. nadpłat wniesionych bankowi.
Czytaj także: Frankowa kapitulacja. Jakie będą skutki ignorowania problemu z kredytami we frankach?