Rząd nie ma pomysłu, jak wydobyć z zapaści publiczne lecznictwo. Budowanie szpitali polowych w sytuacji, gdy brakuje lekarzy i pielęgniarek w już istniejących placówkach, nie rozwiązuje problemów. Tym bardziej nie rozwiąże ich podkupywanie personelu szpitalom samorządowym. Może jednak pokazać, że rząd stara się bardziej niż samorządy i zwali się na nie winę za niewydolny system. Szybko rosnącej liczby zgonów to nie zatrzyma.
Czytaj też: Ile jeszcze mamy respiratorów? Kiedy zabraknie personelu?
Niesprawiedliwa podwyżka dla niektórych
Rządzący potykają się o własne nogi. Kiedy wicepremier Jacek Sasin rozjuszył środowisko medyczne, zarzucając jego części brak zaangażowania w walce z pandemią, PiS postanowił je udobruchać większymi pieniędzmi. W kolejnej ustawie antycovidowej zapisano, że lekarze i pielęgniarki skierowane przez wojewodów do walki z wirusem dostaną 200 proc. pensji podstawowej. Brzmi nieźle, ale w praktyce nieprzemyślany zapis groził jeszcze większym buntem, spowodowanym przez niechlujne, nieprzemyślane przepisy. Skonfliktowaniem całego środowiska. Autorzy nie przewidzieli ich konsekwencji.
Byłoby bowiem tak, że np. doświadczona pielęgniarka, pracująca od początku z pacjentami z koronawirusem, zarabiałaby tyle co do tej pory. Ale jej mniej doświadczona koleżanka, skierowana przez wojewodę z przychodni, gdzie pracowała do tej pory, która nabierałaby dopiero umiejętności pod okiem pierwszej, miałaby zarobki dwa razy wyższe. Sytuacja byłaby identyczna w przypadku lekarzy. Senat poprawił ustawę, zapisując w niej, że większe zarobki otrzymają wszyscy pracujący z chorymi na SARS-CoV-2.
Czytaj też: Lekarze alarmują. Zaraz będziemy tu mieli Lombardię
Kosztowne skutki zaniedbań
Argumenty przemówiły nawet do części posłów PiS, więc Sejm poprawkę przegłosował. Dopiero wtedy zaczęto nerwowo liczyć, że NFZ nie ma na nią pieniędzy. Z sufitu wzięto, że będzie kosztować ok. 40 mld zł, więc ustawę, która jeszcze nie zdążyła wejść w życie, trzeba błyskawicznie nowelizować. PiS, który nie umie albo nie chce napisać porządnie projektu, zarzuca opozycji złą wolę. Znów nie myśli o konsekwencjach i podziałach, jakie spowoduje przywrócenie pierwotnego przepisu. Miota się od ściany do ściany.
Na programy socjalne, żeby wygrywać wybory, partia nie żałowała pieniędzy, ale gdy teraz ich beneficjenci umierają z powodu pandemii (padł kolejny rekord – ponad 300 zgonów w ciągu doby), o koniecznym dofinansowaniu służby zdrowia rządzący nie dyskutują. Skutki zaniedbań będą o wiele bardziej kosztowne.
Raport: Epidemia się rozpędza. Czy służba zdrowia to wytrzyma?
Łóżka nie leczą
Budowa szpitali polowych też kosztuje. Gdyby lekarzy i pielęgniarek nie brakowało, można by uznać, że dodatkowe łóżka są potrzebne. Miejsc w szpitalach przecież nie ma, ludzie umierają w karetkach czekających przed szpitalami na przekazanie pacjenta. Tylko że same łóżka nie leczą, szpitali polowych nie buduje się przecież, żeby chorzy mieli gdzie umierać, ale żeby mieli szansę na odzyskanie zdrowia, a coraz częściej na uratowanie życia. Same łóżka, nawet te podłączone do respiratorów, jeszcze takiej szansy nie dają. Potrzebni są lekarze i pielęgniarki.
Rząd, który nie myślał o tym przez kilka ostatnich miesięcy, teraz zaczyna podkupywać lekarzy, którzy pracują w szpitalach miejskich. Bo te miejskie podlegają samorządom, a polowe, np. w Warszawie, pośrednio rządowi. Szpital przy ul. Wołoskiej w Warszawie, który ma zarządzać polowym na Stadionie Narodowym, podlega MSWiA. Z takiego przekupywania białego personelu wyższymi płacami nic dobrego nie wyniknie. Ale gdy okaże się, że w szpitalach miejskich chorych, także covidowych, nie ma kto leczyć, rząd wskaże winnego. Nie rozwiązując jednak żadnego problemu. A problemem jest nie tylko lawinowy wzrost liczby zakażonych, ale równie szybko rosnąca liczba śmierci. Pod tym względem Polska dogania europejską czołówkę.
Czytaj też: Premier już się nie chwali sukcesami
Sito w pogotowiu
Kiedy rząd koncentruje się na szukaniu winnych, chorzy zdają sobie sprawę, że na pomoc nie ma co liczyć. Lepiej nie dzwonić na pogotowie, bo karetki „uziemione” są pod szpitalami, szanse, że przyjadą na wezwanie, maleją. Bywa jednak, że gdy człowiek nie jest już w stanie samodzielnie oddychać i zaczyna się dusić, przerażona rodzina dzwoni po pomoc. Dyspozytor w pogotowiu wie, że karetek wolnych nie ma, ale przecież nie może tego powiedzieć. Stosuje więc swoiste sito, przez które wielu chorych się nie przeciśnie, choćby mieli się udusić.
Pierwsze – jak nie ma wyniku wymazu, to proszę nie dzwonić. Musi być na piśmie, że to covid. Jeśli jest potwierdzenie, uruchamia się sito następne. To pytanie, na które rodzina nielekarska najczęściej odpowiedzieć nie umie. Jaka jest saturacja? Chodzi o stopień dotlenienia krwi. Więc niech najpierw spróbuje kupić odpowiednie urządzenie (pulsoksymetr), zmierzy choremu stopień dotlenienia krwi, a potem może już pomoc nie będzie potrzebna.
Czytaj też: Karetki od szpitala do szpitala