Jedni, także Kościół, uważają, że zwierzę nie ma duszy, a to usprawiedliwia nieludzkie zwierzęcia traktowanie. Inni – że cierpi tak samo jak człowiek, więc nie wolno zadawać mu cierpienia. Hodowle zwierząt futerkowych oraz ubój rytualny niosą za sobą cierpienie niewyobrażalne. Ale to nie znaczy, że ustawa, nad którą właśnie pochyla się Senat, jest ustawą dobrą.
Czytaj także: Co zawiera „piątka dla zwierząt”?
Wrażliwość nie zwalnia od myślenia
Ma wszystkie wady innych ustaw uchwalanych przez PiS. Jest niechlujna, przyjęta w ciągu jednej nocy, nie liczy się z konsekwencjami, jakie poniosą ci, których dotyczy, nie była z nimi konsultowana. Posłowie, także Koalicji Obywatelskiej, podnieśli za nią ręce, zaszantażowani słowami prezesa, że przecież wszyscy dobrzy ludzie muszą opowiedzieć się przeciwko takiemu cierpieniu. W przekonaniu, że wystarczy za nią zagłosować, aby zostać uznanym za dobrego człowieka. Ale także dobrych, wrażliwych ludzi nic nie zwalnia od myślenia, nawet posłów. Ani od zdobycia wiedzy, jakie ustawa przyniesie skutki. A ta o fermach futerkowych jest dowodem, że nie myśleli. Rzucili się na kość, którą im cynicznie rzucił prezes.
Czyta Stanisław Tym: Serduszko dla zwierzątek
Senat uratuje ustawę?
Senat, jak zapowiada, oceni skalę i skutki ustawy, czego posłowie nie zrobili. Dla państwa, dla właścicieli futrzarskiego biznesu, dla eksporterów wołowiny halal i koszernej, dla ferm drobiarskich. A jest się nad czym zastanawiać, bo po jednej stronie jest (zakładam) szlachetny poryw serca, a po drugiej biznes dający iluś ludziom źródło utrzymania, a gospodarce pieniądze. Niewykluczone, że izba wyższa zaproponuje rekompensaty dla firm, których biznes ustawa likwiduje. Spowoduje, że pod względem prawnym przestanie być legislacyjnym potworkiem. Żebyśmy bowiem nie wiem jak źle myśleli o tego rodzaju biznesie, to był on do tej pory w Polsce legalny.
Czytaj także: „Piątka dla zwierząt”. Nie cofajmy się ani o milimetr
Polska konkuruje w Unii tylko ceną, nie jakością
Warto też zadać pytanie, dlaczego wiele innych krajów Unii biznesu futerkowego oraz uboju rytualnego zakazało, nie chce na nim zarabiać, a Polska robi to z ochotą. Bo choć rządzący tak pieją na temat rolnictwa, to tak naprawdę w tej dziedzinie konkurujemy tylko ceną, nie jakością. Polska wołowina po słynnej aferze z leżakami dobrą opinię straciła, wielu odbiorców już jej nie chce. Żeby nie zniknąć z obcych rynków, sprzedajemy krowy zabijane rytualnie, umierające w męczarniach. Znaleźliśmy sobie eksportową niszę.
Nie jest prawdą, że polska żywność cieszy się świetną opinią, bo – jak mówią nasi politycy – jest ekologiczna. Nie mamy eksportowej oferty ekologicznej, mamy żywność tanią. Produkowaną przemysłowo, mniej na świecie cenioną. Polskie marki żywności rynków nie podbiły, nikt ich też nie lansował. Lansowano hasło: „dobre, po polskie”. Bez wiedzy o prawdziwym stanie rolnictwa, samymi zakazami wzbudzi się na wsi tylko powszechne protesty. Strach. Politycy powinni o tym pamiętać, bo ten strach bywa uzasadniony.
Czytaj także: Nie chcą naszego mięsa
Jesteśmy obłudni, nie szlachetni
Senat może ustawę odrzucić, zaproponować poprawki, ale nie może nas, wrażliwych na los zwierząt, zwolnić od myślenia. Od zadania sobie pytania, czy aby na pewno jesteśmy tacy szlachetni, jak nam się wydaje. Tylko dlatego, że też jesteśmy za ustawą futerkową?
Zacznę od drobnej sprawy – klatkowy chów niosek też jest nieludzki. W deklaracjach jesteśmy mu przeciwni, ale ponad 90 proc. sprzedawanych w Polsce jajek pochodzi z chowu klatkowego. Kto je więc kupuje, jak wszyscy tacy szlachetni? A przecież różnica w cenie jest minimalna, niewiele by nas kosztowało ulżenie losowi kur niosek. Tak jak niedużo więcej zapłacilibyśmy za kurczaki z wolnego wybiegu, a jednak kupujemy tańsze, przemysłowe. Szlachetnym deklaracjom nie towarzyszy praktyka.
Ubój rytualny nie dotyczy wieprzowiny. Ale związki producentów wieprzowiny też przeciwko ustawie futerkowej protestują. W obawie, że organizacje, którym ustawa daje prawo zaglądania na fermy (a co z bioasekuracją?), będą też protestować przeciwko warunkom, w jakim hoduje się świnie. A także cielęta, krowy. Zwierząt na mięso, które zjadamy, dzisiaj się nie hoduje, ale produkuje. W nieludzkich warunkach, często nieodbiegających od tych, w których trzyma się norki i szynszyle. Czy to, że chcemy nadal jeść mięso, nas usprawiedliwia? Nie jesteśmy obłudni?
Czytaj także: Polskie mięso. Dramat w czterech aktach
Od futra i mięsa do wartości – i z powrotem
Nawet gdyby w Polsce zakazano przemysłowego chowu zwierząt czy drobiu, to konsumenci raczej z mięsa nie zrezygnują. Chociaż powinniśmy przynajmniej je ograniczyć. Już teraz sprowadzamy ogromne ilości wieprzowiny z Danii czy Niemiec, gdzie hodowlę przemysłową prowadzi się na jeszcze większą skalę. Ewentualny zakaz przemysłowej hodowli w Polsce nie rozwiązuje więc problemu. Rozwiązaniem byłby zakaz w całej Unii, połączony jednak z zakazem importu spoza UE, czemu na pewno sprzeciwi się WTO. Mielibyśmy wtedy mięso pewnie sporo droższe, ale też zdrowsze. Nie mówiąc o tym, że dalibyśmy dowód, że nasza wrażliwość na los zwierząt nie jest tylko pustą deklaracją.
Czytaj także: Mięso szkodzi zdrowiu i środowisku. Polacy wciąż jedzą go za dużo
W ten oto sposób od futra i mięsa przeszliśmy do wartości. Gdyby były podzielane przez społeczeństwa innych krajów UE, taki zakaz stałby się realny. Unia byłaby rynkiem, na którym jakość żywności jest najwyższa. Coś zrobilibyśmy dla siebie i planety naprawdę. Ale Prawo i Sprawiedliwość, którego prezes deklaruje wrażliwość na los zwierząt, unijnych wartości nie podziela, z nikim więc na ich temat dyskutować nie będzie. Udajemy szlachetność w pojedynkę.