Rząd je ukrywa, stosując różne tricki, żeby formalnie nie łamać konstytucji, która pozwala zadłużyć państwo tylko do równowartości 60 proc. rocznego PKB.
Czytaj też: Wrzutki i zmyłki. Poczta odzyska pieniądze, pacjenci stracą
Budżet teoretycznie zrównoważony
Sytuacja jest dziwaczna, ponieważ w drugiej połowie roku nie wiemy, jak naprawdę wyglądają finanse państwa. Niby obowiązuje ustawa budżetowa na 2020 r., ale była fikcją już w momencie jej uchwalania – przewidywała bowiem, że wydatki i wpływy budżetu państwa będą identyczne. Budżet zrównoważony dobrze się sprzedawał w kampanii wyborczej.
Już wtedy, mimo że koronawirus jeszcze nie zaatakował, wiadomo było, że to nieprawda, a rząd stosuje różnego rodzaju kreatywną księgowość, żeby zamazać prawdziwy obraz sytuacji. O żadnym zrównoważeniu mowy nie ma. Teraz też się rząd nie spieszy, żeby ustawę budżetową, kompletnie nieodpowiadającą rzeczywistości, znowelizować. Politycy jak najdłużej nie chcą informować obywateli o prawdziwym stanie finansów państwa.
Czytaj też: Tarcze powoli się kończą, pandemia trwa
Kolejna dziura w ZUS: jeszcze 100 mld
Tymczasem jest on dramatyczny. Pandemia spowodowała konieczność ratowania całych branż, które nie ze swojej winy znalazły się w katastrofalnej sytuacji, przestały zarabiać jakiekolwiek pieniądze. Uchwalano więc kolejne tarcze antykryzysowe, a każda z nich oznaczała wielkie wydatki. Były dla ratowania pracowników i gospodarki konieczne, ale to nie znaczy, że nie trzeba ich dokładnie policzyć. Zamiast tego słyszeliśmy: „a co, nie stać nas?”.
Politycy bowiem liczyć nie chcą i – jak mówią ekonomiści – wypychają wydatki państwa poza budżet. Po prostu nie zapisują ich w budżecie. Tak jakby te pieniądze nie zostały wydane. A przecież wydawano je przy okazji uchwalania kolejnych tarcz. I tak rosnąca dziura w ZUS (a dokładnie w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego wypłaca się emerytury i renty, a także w Funduszu Pracy) jest pokrywana przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego. Z powodu rezygnacji ZUS z kilkumiesięcznych składek od pracodawców zapisanych w pierwszych tarczach do FUS nie wpłynęło sporo pieniędzy, a jego wydatki wzrosły. Państwo udaje, że to nie jego pieniądze, i nie zapisuje tych pozycji w budżecie. Chodzi zaś o, bagatela, sumę ok. 100 mld zł, a może nawet więcej.
Czytaj też: Spadek zatrudnienia? Jeszcze nie ma powodu do paniki
PFR rozdał kolejne 100 mld
Z kolei tzw. tarcza 4.0 to następne co najmniej 100 mld zł, które rozdzielał między potrzebujących Polski Fundusz Rozwoju. Tej pozycji także w wydatkach budżetu nie znajdziemy. Państwo nie mówi obywatelom, ile naprawdę wydało, unika przejrzystości. Również po to, by przykryć własną nieudolność, czyli wydatki takie jak zakupy trefnych maseczek i respiratorów czy koszty poniesione przez Pocztę Polską w związku z wyborami korespondencyjnymi, które nie doszły do skutku.
Jednak głównym celem zamazywania prawdziwego stanu finansów publicznych jest strach rządu, który – jak wszystko na to wskazuje – po raz kolejny złamał konstytucję, ale nieudolnie próbuje ten fakt ukryć. To w konstytucji bowiem zapisane jest, że dług budżetu państwa nie może przekroczyć 60 proc. PKB. PiS nie ma większości konstytucyjnej, żeby ten zapis zmienić, więc stosuje kreatywną księgowość.
Czytaj też: Spóźniona tarcza 4.0. Co się zmieni?
Dwa obrazy rzeczywistości
Natomiast metodą kolejnej „wrzutki”, tym razem do ustawy o delegowaniu pracowników, „wypycha” kolejne wielkie wydatki poza budżet. Nie będą do niego wliczane wydatki inwestycyjne (a więc m.in. dziesiątki miliardów złotych na budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego). Czyli mamy sytuację, w której ustawa budżetowa, nawet po nowelizacji, nie będzie odzwierciedlała prawdy o wpływach i wydatkach państwa. Nie dowiemy się, jak naprawdę wielka jest dziura nie tylko w sektorze finansów publicznych, ale nawet tylko w budżecie.
Mamy więc dwa różne obrazy tej samej rzeczywistości. Deficyt sektora finansów publicznych, liczony według metodologii unijnej, wyniesie w tym roku ok. 8 proc. PKB. Ale liczony po naszemu – tylko 4,5 proc. PKB. Najwyraźniej zasada, że „ciemny lud to kupi”, nie traci na aktualności.
Czytaj też: Tarcza 3.0 nie dla najsłabszych