Po odwołaniu kwarantanny popyt na działki wzrósł trzykrotnie – tak twierdzi firma HRE Investments. Klienci dopiero ruszyli w Polskę i zaczynają oglądać. – Oczekiwania klientów są takie, żeby na działkę dało się z miejskiego domu dojechać nie dłużej niż w 40 minut – mówi Jarosław Krawczyk z portalu otodom.pl.
Agencja nieruchomości Feniks we Władysławowie ofertę działek prezentuje w witrynie, za szybą zamkniętego biura, ponieważ pracownicy jeszcze nie zdążyli na dobre wrócić z pracy zdalnej. Działki są, ale bez informacji, w jakim otoczeniu, a o to, oprócz ceny, klienci pytają dziś najczęściej. Wzięciem cieszą się działki na skraju lasu, z pobliskim dojściem do morza lub jeziora. Oferta wcale nie jest duża. Trzeba też zwracać uwagę na anonse typu „z widokiem na morze” bez podania dokładnej odległości. Może się bowiem okazać, że aby zobaczyć morze, trzeba by się wspiąć na wieżę widokową. Jeśli działka nie ma innych atutów, sprzedawca zaznacza „w zasięgu wzroku brak wiatraków”.
Ci, którzy mają towar, do sprzedaży teraz nie bardzo się palą, przewidują wzrosty cen. Pod Warszawą najdroższe są działki nad Zalewem Zegrzyńskim, od 200 zł za metr. Taniej jest nad morzem. 853-metrowa działka budowlana w Kaczyńcu, 4 km od morza i w sąsiedztwie innych uzbrojonych już działek, znalazła nabywcę błyskawicznie. Poszła po 90 zł za metr. Podobnej wielkości grunt w Chłapowie, ale zaledwie 600 m od plaży, z domem o powierzchni 145 m, czeka na klienta gotowego zapłacić w sumie 750 tys. zł. Jednak żadna z tych ofert nie mieści się w definicji „działki rekreacyjnej”.
Chętniej pozbywają się ziemi rolnicy, ale to grunty rolne, którymi obrót za rządów PiS został mocno utrudniony. – Wprawdzie ostatnia nowelizacja tzw.