Według najnowszych danych GUS w I kw. 2020 r. eksport z Polski był o 0,6 proc. większy niż w pierwszym kwartale poprzedniego roku. Jednak eksport do krajów Unii (gdzie trafia trzy czwarte sprzedawanych przez nas towarów) spadł o 1,1 proc. – dobry wynik zawdzięczamy większej sprzedaży m.in. do Rosji i krajów rozwijających się. Spadek obrotów (import z UE zanotował 3,2-procentowy spadek w ujęciu rocznym) to głównie efekt epidemii koronawirusa, która w marcu zamknęła sklepy i fabryki naszych głównych partnerów handlowych. W II kw. należy się spodziewać gorszych wyników – przez cały kwiecień i początek maja większość zachodnich gospodarek wciąż działała w najlepszym razie na pół gwizdka. Obserwujemy stopniowe znoszenie ograniczeń – to dobry znak dla polskich eksporterów towarów i usług. Odmrażanie będzie jednak stopniowe, a powrót do warunków i poziomu handlu sprzed epidemii zajmie wiele tygodni.
Czytaj także: Spadek PKB tylko o 3,5–4,6 proc.? Skąd tak dobre prognozy dla Polski
Polska mniej zamknięta
Trzeba pamiętać, że na tle wielu krajów (Włoch, Francji czy nawet Czech) wprowadzone w Polsce restrykcje były dosyć łagodne. Nawet w kwietniu, kiedy obowiązywały poważne ograniczenia poruszania się, nie było nakazów zamknięcia zakładów przemysłowych czy małych, samodzielnych punktów handlowych. Część z nich ograniczyła lub zawiesiła działalność z własnej inicjatywy, kierując się obawami o zdrowie pracowników, niskimi obrotami czy problemami z dostawami i zamówieniami. To ostatnie dotyczy zwłaszcza zakładów przemysłowych produkujących na eksport i z importowanych komponentów, a więc uzależnionych od działania zagranicznych fabryk.
Czytaj także: Świat u progu recesji. Jak źle będzie? Spójrzmy na literki
Sąsiedzi ruszają do sklepów
Od połowy kwietnia nasi sąsiedzi i partnerzy handlowi znoszą jednak kolejne ograniczenia. Czesi ruszyli do sklepów jeszcze w kwietniu, od połowy maja na zakupy w małych sklepach mogą udać się m.in. Francuzi, Włosi czy Brytyjczycy. To dobra wiadomość dla polskich producentów dóbr konsumpcyjnych. Czechy to bardzo ważny rynek dla polskiego obuwia (jesteśmy tam drugim po Chinach eksporterem). Dla polskich marek odzieżowych równie ważny jest rozwój sytuacji na wschodzie – w Rosji i na Ukrainie. Na otwarcie sklepów i salonów kosmetycznych liczą producenci kosmetyków, dla wielu firm eksport odpowiada za ponad jedną trzecią przychodów. Spadków obawiają się eksporterzy mebli – duże wydatki i remonty prawdopodobnie nie znajdują się teraz na szczycie listy priorytetów większości Europejczyków. Eksporterzy żywności liczą na szybkie otwieranie barów, restauracji i hoteli – około jednej piątej sprzedawanej za granicę żywności trafia do takich odbiorców. Choć w wielu krajach należących do naszych głównych odbiorców w drugiej połowie maja otworzą się punkty gastronomiczne, to podobnie jak u nas będą operowały na ograniczoną skalę. Nie wiadomo też, co w tym roku wydarzy się w turystyce – czy Europejczycy będą mieli możliwość, chęć i środki, aby pojechać na wakacje.
Ani z czego produkować, ani komu sprzedawać
Ponad dwie trzecie polskiego eksportu to produkty przemysłu ciężkiego: samochody, maszyny, części i półprodukty. To tzw. eksport importochłonny – zależny od dostaw surowców i części z zagranicy. Kiedy w takim łańcuchu przerwie się jedno ogniwo, zatrzymuje się prawie cała produkcja. Dlatego większość polskiej branży motoryzacyjnej i spora część AGD zawiesiła produkcję jeszcze w połowie marca – problemy z epidemią najpierw w Chinach, a potem w uprzemysłowionych północnych Włoszech spowodowały, że nie było ani z czego produkować, ani komu sprzedawać. W kwietniu do pracy wróciły azjatyckie fabryki, a z początkiem maja działalność wznawiają kolejne zakłady w Niemczech, Francji i na południowym wschodzie Europy, a wraz z nimi polskie fabryki. Produkcja podnosi się więc z dołka, ale minie sporo czasu, nim powróci do poziomów przedkryzysowych. W ponownie otwieranych zakładach na całym świecie panuje nowy reżim sanitarny – pracownicy nie mogą stać blisko siebie, tłoczyć się na stołówkach czy w szatniach. Wymuszające zagęszczenie linie produkcyjne trzeba było wyłączyć, częstym rozwiązaniem jest skracanie dnia pracy, tak aby kolejne zmiany nie mijały się, wchodząc i wychodząc. W wielu krajach szkoły i przedszkola nie otworzą się aż do jesieni, co ogranicza możliwości pracy rodziców.
To wszystko powoduje, że w całym łańcuchu dostaw spada wydajność: nasi dostawcy produkują mniej, nasze fabryki mniej przetwarzają, a ich kontrahenci mniej zarabiają. Osobną kwestią pozostaje popyt finalny: w tym roku na świecie sprzeda się mniej samochodów, lodówek i telewizorów, więc mniej potrzeba ich wyprodukować i sprzedać za granicę.
Nastroje konsumentów: Spodziewamy się najgorszego. Źle to wróży gospodarce
Co z eksportem usług?
Z eksportem towarów ściśle powiązana jest część eksportu usług. Kiedy fabryki nie produkują, to zamiera transport i logistyka, główne źródło polskiej nadwyżki w międzynarodowym handlu usługami. Dla transportu międzynarodowego problemem były też kolejki na granicach i wciąż zamknięte w wielu krajach punkty noclegowe i gastronomiczne. Część usług dla biznesu: doradztwo podatkowe, usługi prawne czy IT, miała w początkach epidemii dużo pracy, bo zagraniczni kontrahenci potrzebowali pomocy w przestawieniu się na nowe tory pracy i wykorzystaniu oferowanych przez różne instytucje programów wsparcia i ulg. Jednak po tej pierwszej fali branża może odczuć w kolejnych miesiącach spadek nowych projektów i zamówień.
Choć znoszenie ograniczeń w kraju i za granicą jest dobrą informacją dla gospodarki, to cieszyć należy się z umiarem. Powrót do wyników w produkcji i eksporcie zajmie jeszcze dużo czasu. Ważne jest nie tylko to, kiedy i jak odmrażane są kolejne obszary życia społecznego i gospodarczego, ale też – jak skuteczne były pakiety pomocowe i osłonowe u naszych głównych odbiorców. Ostatecznie przecież sprzedać można tylko tyle, ile ktoś chce od nas kupić.
Czytaj także: „No cóż, biurokracja”. Tak się odmrażają Włochy