Ograniczenia wprowadzane na własną rękę przez wiele sklepów rząd uznał za niewystarczające. Od jutra w każdym punkcie będzie mogło znajdować się tylko tyle osób, ile jest kas razy trzy. W praktyce oznacza to, że w większym dyskoncie maksymalna pojemność wyniesie 15–20 klientów, a w supermarkecie 20–30. Nie koniec na tym. Zakupy będzie można robić wyłącznie w rękawiczkach, a właściciele sklepów muszą zapewnić dostęp do środków dezynfekcyjnych.
Od godz. 10 do 12 do sklepów wejdą tylko seniorzy (powyżej 65 lat). Większość sieci w ostatnich dniach skróciła godziny otwarcia – dyskonty i supermarkety zamykane są najczęściej już o godz. 20. Dodatkowo np. Biedronka zamyka się na godzinę w środku dnia, by odseparować poranną i popołudniową zmianę. Katalog nowych restrykcji uzupełnia zamknięcie marketów budowlanych w weekendy – to efekt wzmożenia remontowego, bo czas pandemii część Polaków postanowiła wykorzystać do przeprowadzania domowych porządków.
Czytaj też: Czego nie wolno robić od 1 kwietnia?
Zakupy to nie rozrywka
Rząd nie ukrywa celu tych obostrzeń – do sklepów mamy chodzić jak najrzadziej i spędzać w nich jak najmniej czasu. Równocześnie nasze potrzeby zakupowe w przypadku żywności tak naprawdę się zwiększyły – restauracje działają przecież tylko na wynos i korzysta z nich dużo mniej osób niż dotąd. Wiele barów w ogóle zawiesiło funkcjonowanie, nie ma szkolnych i pracowniczych stołówek. Zamknięci w domach gotujemy więcej niż do tej pory, a zatem z robienia spożywczych zakupów zrezygnować po prostu nie możemy. Jednak utrudniony dostęp do sklepów (bo przecież takie obostrzenia wydłużą kolejki przed wejściem) ma sprawić, żebyśmy za jednym razem kupowali więcej, a przede wszystkim zakupów nie traktowali jako jedynej, pozostałej nam jeszcze w życiu atrakcji i pretekstu do wyjścia na dwór.
Z punktu widzenia walki z pandemią tę argumentację można oczywiście zrozumieć. Równocześnie im gorsze warunki robienia zakupów, tym mniejsze będą wydatki Polaków także na ten cel. Tymczasem od sieci handlowych i producentów żywności wszyscy oczekujemy, że będą ostatnimi filarami w tych dramatycznych okolicznościach. Do tej pory sektor handlu zdawał egzamin, zwłaszcza w czasie panicznych zakupów dwa tygodnie temu, gdy braki towarów (oczywiście z pewnymi wyjątkami) szybko uzupełniano, a łańcuch dostaw funkcjonował lepiej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
Czytaj też: Trudno odzyskać pieniądze od biur podróży i linii lotniczych
Branża handlowa przed ogromnym wyzwaniem
Teraz także dla handlu nadchodzą trudne chwile – zainteresowanie wieloma towarami maleje, zaczynamy oszczędzać przy codziennych zakupach, wizyty w sklepach były coraz rzadsze nawet przed wprowadzeniem ograniczeń, a dodatkowo załamał się eksport, co dla wielu firm spożywczych jest prawdziwą katastrofą. Cała branża staje zatem przed ogromnym wyzwaniem. Z jednej strony ma zapewniać dostęp do żywności, gdy reszta gospodarki przestała tak naprawdę funkcjonować. A równocześnie docierać do klientów będzie jej coraz trudniej.
Czytaj też: Co wolno, czego nie wolno. Rząd wyjaśnia