Im bliżej piątku, kiedy Sejm ma obradować nad ustawą „o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczeniem Covid-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych oraz niektórych innych ustaw”, zwaną też ustawą o tarczy antykryzysowej, tym więcej dramatycznych apeli o ratunek ze strony organizacji gospodarczych reprezentujących branże, które znalazły się nad przepaścią. Za chwilę pierwsze firmy zaczną w nią wpadać, ciągnąc za sobą następne. Ten proces trudno będzie zatrzymać. Z ankiety przeprowadzonej przez Lewiatana wynika, że połowa polskich przedsiębiorstw czuje już bezpośrednie zagrożenie. Niemal wszystkie ponoszą ogromne straty, a wiele bez pomocy polegnie.
Czytaj też: Gospodarcze domino ruszyło. Kogo dotknie wirus upadłości?
E-handel nie nadąża za e-popytem
Oczywiście są i takie branże, dla których koronawirus to żyła złota. Dziś powody do satysfakcji mają branże telekomunikacyjna i gospodarka cyfrowa. Kiedy uwięzieni w domach masowo przeszliśmy na system pracy zdalnej, szybkie łącza stają się systemami podtrzymującymi nasze życie. Są niczym woda i jedzenie. Pracujemy zdalnie, kupujemy zdalnie, dzieci uczą się zdalnie, rozrywamy się zdalnie. To okres, kiedy świetne interesy robią firmy e-handlu i kurierzy, zwłaszcza tacy jak Inpost, którzy korzystają z paczkomatów, bez kontaktu.
Siedząc w domu, dostrzegamy też, ile jest do zrobienia. Odkładaliśmy różne zajęcia na lepsze czasy, a teraz się za nie bierzemy. Ruch zrobił się w sklepach typu dom i ogród, zwłaszcza że wiosna to tradycyjny okres generalnych porządków i remontów. Ci, którzy boją się stać w kolejce po pędzel i farby, mogą je zamówić przez internet. Problem jest tylko taki, że operatorzy e-handlu nie są w stanie nadążyć za rosnącym e-popytem, więc czas oczekiwania znacznie się wydłużył.
Czytaj też: Amazon, Allegro i AliExpress. Konkurencja się rozkręca
Dobry czas dla dostawców treści internetowych
Koronawirus jest darem z nieba dla wszelkich dostawców treści internetowych. Sukcesy notują producenci gier komputerowych. To nie tylko CD Projekt z jego „Wiedźminem”. Tych firm jest w Polsce wyjątkowo wiele i niemal wszystkie chwalą się zyskami. Rekordową popularnością cieszą się serwisy VOD oferujące filmy i seriale. Już wcześniej były popularne, a teraz mają szansę na umocnienie pozycji i zdominowanie tradycyjnych telewizji.
Uwięzieni, szukamy rozrywki, a Netflix, HBO GO, Ipla, Player i inni dają ogromny wybór. Korzystając z koniunktury, pojawił się w Polsce nawet dość egzotyczny serwis Katoflix z ofertą filmów i programów katolickich.
Największe serwisy VOD notują w Europie dwucyfrowe wzrosty liczby użytkowników, średnio ok. 20 proc., ale w niektórych krajach (Niemcy, Hiszpania, Austria) przekraczające nawet 40. Ocenia się, że dziś ok. 70 proc. ruchu w sieci generuje oglądanie filmów. Jest obawa, że sieć internetowa może temu nie poradzić. Dlatego operatorzy telekomunikacyjni zaapelowali do nadawców, by na czas epidemii zrezygnowali z udostępniania filmów w wysokiej rozdzielczości.
Czytaj też: Przenieśliśmy się do sieci. Czy internet to udźwignie?
Papier, mydło, ryż, spirytus
Także w tradycyjnej gospodarce nie brakuje wygranych. Korzystają producenci i sprzedawcy towarów, których nagle zaczęliśmy pożądać w większych ilościach niż zwykle. Opustoszały półki z ryżem i produktami spożywczymi o przedłużonej trwałości, zaś popyt na papier toaletowy stał się już przedmiotem socjologicznych badań.
Znikło wiele mydeł w płynie i produktów higienicznych, bo wiemy, że należy często myć ręce i je dezynfekować. Dezynfekujemy je, czym możemy, dlatego w sklepach z alkoholem nie uświadczysz spirytusu, a w aptekach spirytus salicylowy, jeśli jest, to stoi już na ladzie, bo prawie każdy go kupuje.
Czytaj też: Dlaczego w sklepach brakuje akurat papieru toaletowego?
Respiratory, maski i testy
I tak dochodzimy do obszaru gospodarki, który wyszedł z cienia i stał się wyjątkowo ważny: do producentów respiratorów, preparatów do odkażania i mycia, producentów maseczek i strojów ochronnych. Jeśli ktoś ma poczucie, że koronawirus da mu zarobić, to właśnie producenci i sprzedawcy tych wyrobów.
Widać to było w słynny giełdowy czarny poniedziałek na początku marca, kiedy doszło do pierwszego potężnego tąpnięcia notowań na światowych giełdach. Także na warszawskiej GPW. Kiedy akcje wszystkich spółek leciały na łeb na szyję, niektórym szły ostro do góry. Wśród nich Mercator, producent rękawic i maseczek ochronnych, BioMaxima oraz Cormay, spółki, które wytwarzają odczynniki medyczne i sprzęt laboratoryjny. W obliczu epidemii zakomunikowały, że zamierzają zająć się produkcją i dystrybucją prostych testów kasetkowych do badania krwi, wskazujących na możliwość zakażenia koronawirusem (ostatecznie przesądza o tym długotrwałe badanie materiału genetycznego).
Czytaj też: Dla kogo (i skąd) respiratory?
Inwestorzy rzucili się do kupowania akcji, windując ich kurs, co było o tyle łatwe, że są to małe podmioty o niewielkiej kapitalizacji. Kupującym szybko jednak przeszedł entuzjazm, kiedy zorientowali się, że twórcy i szefowie tych spółek zaczęli natychmiast wyprzedawać swoje pakiety, wiedząc, że okazja długo nie potrwa. Bo wiedzieli lepiej od inwestorów, że spółki zderzają się z dzisiejszymi realiami gospodarczymi. Mercator ogłosił, że kończą mu się zapasy surowca, a Malezja zamknęła granice z Tajlandią skąd importował surowiec, co skomplikowało sytuację (na szczęście już granicę o otwarto).
Na dodatek minister zdrowia położył rękę na całej produkcji, więc sprzedaż lub wywóz jest możliwy po uzyskaniu zgody Głównego Inspektora Farmaceutycznego. Z kolei testy z krwi na koronawirusa nie są dopuszczane i polska służba zdrowia może ich nie kupić, a nie są to produkty konsumenckie.
Czytaj też: Tarcza antykryzysowa, czyli mało pomocy, dużo biurokracji
Rząd tak pomaga, że można się upić z rozpaczy
Tak więc życie i decyzje organów państwa mogą przesądzić o tym, czy epidemia stanie się biznesową okazją, czy też nie. Czasem są to decyzje absurdalne i trudne do wytłumaczenia. Doświadcza tego lubelska firma Medisept, największy producent medycznych preparatów do dezynfekcji, wykorzystywanych przez szpitale. Produkuje ich 8 mln litrów rocznie. Ich opracowanie trwało dwa lata, mają wszystkie dopuszczenia i certyfikaty. Dziś popyt na nie jest nieograniczony, więc firma uruchomiła produkcję na trzy zmiany. Ale i tu problemem okazuje się dostępność surowca. Konkretnie: skażonego alkoholu medycznego. Lubelska firma alkohol importowała, teraz jednak import zawodzi. Alkoholu mamy w Polsce pod dostatkiem, ale to produkt spożywczy objęty akcyzą. Firma apeluje o zniesienie akcyzy na czas epidemii i przeznaczenie alkoholu do dezynfekcji, ale okazuje się, że to nie takie proste.
Czytaj też: Kogo ugodził CoV-2
Ministerstwo Finansów dało Medispetowi i innym producentom pięciodniowe okienko, kiedy mogą zaopatrzyć się w surowiec, co nie rozwiązuje problemu, bo za kilka dni znów pojawią się braki i trzeba będzie produkcję zatrzymywać. Na dodatek nowy system przewiduje, że z urzędowych przywilejów mogą korzystać tylko te firmy, które produkują na potrzeby Agencji Rezerw Materiałowych, a Medisept zaopatruje nie ARM, ale szpitale. Te zaś błagają go o preparaty, bez których nie można prowadzić operacji i dezynfekować sal szpitalnych. Okazuje się, że nie ma to specjalnego znaczenia, bo ważniejsze są obawy, czy przypadkiem spirytus zamiast do dezynfekcji nie wycieknie do nielegalnych wytwórni alkoholi. Można się upić z rozpaczy.
Czytaj też: Rząd robi za mało i ślamazarnie. Firmy mogą nie doczekać pomocy