Projekt specustawy w sprawie tzw. tarczy antykryzysowej zawiera za mało zapisów dotyczących wsparcia dla pracodawców i pracowników, natomiast zbyt dużo biurokracji i niejasnych warunków umożliwiających uzyskanie pomocy. W dodatku bardziej odnosi się do sytuacji przeszłych, niż próbuje przewidzieć to, co epidemia dopiero wywoła w naszej gospodarce. Jest niewystarczający. To wstępna ocena organizacji pracodawców, które namawiają teraz rząd do większej odwagi.
Czytaj też: Duda i Morawiecki dali koncert życzeń. Ta tarcza napędzi inflację
Czego w tarczy antykryzysowej zabrakło?
– Propozycje rządu mają na celu utrzymanie płynności przedsiębiorstw, ale są zbyt zachowawcze – ocenia Andrzej Malinowski, prezes Pracodawców RP, a obecnie także Rady Dialogu Społecznego. – Zabrakło zawieszenia obowiązku wpłat na Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK) dla dużych firm, które już musiały je wprowadzić, oraz odsunięcia obowiązku ich wprowadzenia dla średnich.
Projekt nie uwzględnił też postulatu zawieszenia split payment (systemu podzielonej płatności), na którym szczególnie zależy firmom, które straciły możliwość zarabiania. Chodzi o to, że na kontach podatkowych firm są pieniądze, z których nie mogą skorzystać. Są bowiem przeznaczone wyłącznie na spłatę przyszłych zobowiązań podatkowych, co pozbawia przedsiębiorstwa płynności. Nie uwzględniono też postulatu wcześniejszego zwrotu podatku VAT firmom, którym się on należy: z obecnych 60 do 14 dni.
Ważne też, że zapisy regulujące warunki otrzymania pomocy są dość niejasne, często po prostu uznaniowe. Wymagają spełnienia kryteriów, których zastosowanie może wręcz doprowadzić do tego, że będą to zapisy martwe. Andrzej Malinowski uważa np., że warunek wsparcia, jaki postawiono małym i średnim przedsiębiorcom (chodzi o to, że pomoc ma się należeć wtedy, gdy obroty spadły poniżej 50 proc. obrotów uzyskanych w tym samym czasie roku ubiegłego), może się dla nich okazać nie do spełnienia – bo takie firmy już zdążyły splajtować i nie ma komu pomagać. Nie ma też w projekcie nic o pomocy dla firm dużych.
Czytaj też: Rząd robi za mało i ślamazarnie. Firmy mogą nie doczekać pomocy
Możliwość uzyskania dofinansowania państwa do postojowego dla pracowników również jest obwarowana zbyt wieloma warunkami, które powodują, że może się ono okazać nierealne.
I wreszcie – dość kuriozalny jest fakt, że prezydent Andrzej Duda obiecuje od dwóch dni firmom zatrudniającym do dziewięciu osób czasowe umorzenie składek na ZUS. W projekcie ustawy nic o tym nie ma.
Czytaj też: Kraj w pandemii. Kto za to zapłaci?
Za małe wsparcie dla pracowników
Pracodawcy RP uważają, że dobrą formą pomocy finansowej dla pracowników będzie obniżenie klina podatkowego, co spowoduje, że „na rękę” ludzie dostaną o wiele więcej pieniędzy. Po pierwsze – poważnie wzrosnąć powinny koszty uzyskania przychodu dla zatrudnionych, które odlicza się od podstawy opodatkowania PIT. Miesięcznie powinny one wynosić od 750 do 1 tys. zł., czyli rocznie można byłoby odpisać od 9 do nawet 12 tys. zł. Po drugie – od połowy wynagrodzenia minimalnego PIT w ogóle nie powinien być naliczany.
Autorzy projektu ustawy zapomnieli też o przebywających na przymusowej kwarantannie. Te osoby, żeby dostać świadczenie z ZUS, muszą mieć zaświadczenie lekarskie lub decyzję inspektora sanitarnego o kwarantannie. To jednak nie są osoby chore, więc L4 im się nie należy. A o decyzji sanepidu na piśmie w obecnych warunkach często nie ma mowy. Należy więc wprowadzić obowiązek automatycznego wydawania przez sanepid decyzji poświadczającej niemożność świadczenia pracy przez daną osobę i przesyłania ich drogą elektroniczną, co umożliwi otrzymanie zasiłku.
W projekcie znalazło się wydłużenie zezwolenia na pobyt czasowy i okres wydłużenia wizy dla pracowników z Ukrainy. Ułatwień dla pracowników z zagranicy jest jednak stanowczo za mało. Między innymi powinno się stworzyć możliwość zawierania z nimi umowy o pracę w formie elektronicznej.
Czytaj też: Rząd obiecuje pakiet antykryzysowy o wartości 212 mld zł. Oto jego pięć filarów
Znieść zakaz handlu w niedziele
Zdumienie organizacji przedsiębiorców budzą propozycje kar dla przedsiębiorców za zbyt wysokie ceny i chęć wprowadzenia cen maksymalnych. Koszty rosną lawinowo, więc ustalanie cen przez państwo grozi tym, że niektóre towary mogą zniknąć z rynku.
Przedsiębiorcom nie podoba się też strach rządu przed rezygnacją z zakazu handlu w niedziele. Już teraz pracownicy mogą tego dnia układać na półkach towary, które zostały wykupione, i tego właśnie dnia zostają uzupełnione dostawy. Wydłużenie możliwości robienia zakupów o jeden dzień mogłoby nieco rozładować tłok w sklepach, zmniejszając zagrożenie wzajemnego przenoszenia wirusa przez klientów.
Nic o wsparciu dla lecznictwa
Premier obiecywał, że tarcza antykryzysowa będzie zawierać sporo zapisów wspomagających publiczną służbę zdrowia. Miało być na to przeznaczone 7,5 mld zł. Tymczasem w projekcie specustawy o lecznictwie zapomniano.
Z projektu wyziera chęć rządu, aby ze wsparcia państwa przypadkiem nie skorzystali ci, którym się ono nie należy. Stąd zawiłe kryteria i ogrom papierologii, z którą pracodawcom, zwłaszcza najmniejszym, trudno się będzie zmierzyć. Biurokracja znacznie też wydłuży okres oczekiwania na wsparcie. Rząd ryzykuje więc, że wiele potrzebujących pomocy firm i ich pracowników może już tej pomocy po prostu nie doczekać.
Czytaj też: Gospodarcze domino ruszyło. Kogo dotknie wirus upadłości?