Dla Macieja Szatkowskiego, szefa aparthotelu Blue Marine Mielno, najtrudniejszym momentem był ten, gdy musiał zakomunikować gościom, że w związku z wprowadzeniem stanu zagrożenia epidemicznego musi ich prosić o wyprowadzkę. – Mieliśmy wtedy 250 gości, na szczęście większość się tego spodziewała i przyjęła to ze zrozumieniem – tłumaczy Szatkowski. Blue Marine Mielno, jak wiele obiektów w miejscowościach wypoczynkowych, jest ośrodkiem nieskategoryzowanym, więc musiał zostać zamknięty.
Hotele skategoryzowane (te z gwiazdkami) teoretycznie miały lepiej, bo mogły nadal działać, ale Szatkowski im nie zazdrości. Garstki gości, jakie w większości można spotkać, dają niewielki przychód, a przecież kosztów radykalnie ograniczyć się nie da. – Walczymy teraz o rezerwacje, bo jeśli goście, którzy mieli do nas przyjechać, zrezygnują, a my będziemy musieli im oddać wszystkie przedpłaty, to stracimy płynność finansową. Nie zapłacimy pracownikom i to będzie dla nas koniec. Dlatego tych klientów, którzy przerwali pobyt lub mieli już rezerwację i wnieśli przedpłatę, przekonujemy, by nie rezygnowali. Proponujemy zmianę terminów wiosennych na jesień albo vouchery, które mogą komuś podarować, by do nas przyjechał i je wykorzystał – wyjaśnia hotelarz. Przyznaje, że utrzymanie pracowników i dogadanie się z klientami to teraz dla niego zadanie pierwszoplanowe.
Ratowanie gospodarki
Z podobnymi problemami boryka się większość hoteli i firm turystycznych. Dlatego wszyscy z pewną ulgą powitali zapowiedź minister rozwoju Jadwigi Emilewicz, która obiecała branżom, których działalność sparaliżował koronawirus, że w antykryzysowych przepisach znajdzie się i ten, który wydłuży obowiązek zwrotu pieniędzy klientom za niezrealizowane usługi do 180 dni.