JOANNA SOLSKA: – Kiedy PiS przejmowało rządy, inflacja była tak niska, że niektórzy ekonomiści obawiali się nawet deflacji, czyli spadku cen. Obecnie ceny ostro ruszyły w górę, w styczniu wzrosły aż o 4,4 proc., to najwięcej od ośmiu lat. W Unii szybciej niż w Polsce ceny rosną tylko na Węgrzech, bo o 4,7 proc. Co się dzieje?
MAŁGORZATA STARCZEWSKA-KRZYSZTOSZEK: – Władza uruchomiła wiele mechanizmów, które musiały wywołać wzrost cen, a które do niedawna biznes próbował amortyzować.
A konkretnie jakie?
Na firmy nakładane są coraz to nowsze podatki i parapodatki, które zwiększają koszty prowadzenia działalności. Wyższa opłata paliwowa, droższy prąd, wyższe składki na ZUS, wkrótce podatek handlowy, cukrowy. Sektor finansowy koszty podatku bankowego przerzuca na klientów indywidualnych, ale także na biznes. Rząd potrzebuje coraz więcej pieniędzy na transfery socjalne, więc najpierw szuka ich w kieszeniach przedsiębiorców. Do tego dochodzą kolejne nowe przepisy, które powodują, że prowadzenie działalności gospodarczej obciążone jest coraz większym ryzykiem. Zmieniające się prawo czyni ją nieprzewidywalną. Biznes wie, że w starciu z państwem nie ma szans. Są firmy, które nie zwracają się o zwrot VAT, choć im się należy, gdyż boją się restrykcji aparatu skarbowego. Wielu przedsiębiorców musi stworzyć sobie poduszkę finansową na to nieprzewidziane ryzyko.
Dlatego firmy, zamiast inwestować w rozwój, trzymają gotówkę na kontach w bankach? Mimo że jest ona tak nisko oprocentowana, że coraz więcej na tym tracą?
Nie mają wyjścia, muszą utrzymywać zwiększoną płynność finansową, jeśli działają na polskim rynku. Zwłaszcza że przepisy wymierzone w oszustów VAT, jak np. split payment, zmniejszają płynność finansową uczciwym przedsiębiorcom.