Wbrew zapewnieniom nie należy się spodziewać, że kolejki się skrócą. Tak jak nie skróciły się do szpitali, które weszły do tzw. sieci i obiecywały, że zniesienie limitów poprawi sytuację pacjentów. Nie poprawiły, limity zniesiono, a kolejki są coraz dłuższe. Mimo że limitów nie ma, pieniędzy także coraz dramatyczniej brakuje. Nie przyjmują więc wszystkich pacjentów, żeby jeszcze bardziej nie pogrążać się w długach. A są już zadłużone na ponad 14 mld zł. Z dostępem do specjalistów – w jednej z poradni wrocławskich do endokrynologa czeka się aż… dziewięć lat (!) – będzie podobnie.
Czytaj także: NIK surowo ocenia tzw. sieć szpitali. „To porażka”
NFZ pieniądze specjalistom wcześniej zabrał, teraz odda tylko część
Od 1 marca NFZ obiecuje, że zapłaci za wszystkich pacjentów, których specjalista zdoła przyjąć. Istotny szczegół – mają to być tylko pacjenci pierwszorazowi, za których lekarze już teraz dostają o 50 proc. więcej, a od marca dostaną podwyżkę o kolejne 17 proc. Zniesienie limitów oraz wyższa wycena będzie kosztowała NFZ ok. 300 mln zł. Ale w 2018 r. ten sam NFZ obciął wydatki na leczenie specjalistyczne aż o 1 mld zł. Czyli nawet nie jak w dowcipie o kozie, bo oddał zaledwie cząstkę. Skoro więc w 2020 r. fundusz ma zamiar wydać na leczenie specjalistyczne mniej niż w 2017 r., to pacjenci czekający miesiącami z pewnością nie mają się z czego cieszyć. Kolejki będą coraz dłuższe.
Cztery lata rządów PiS: Służba zdrowia w stanie przedzawałowym
Limitów nie będzie, ale NFZ zapłaci tylko za pacjentów, „których poradnie zdołają przyjąć”. Żeby były w stanie, muszą mieć więcej lekarzy. Tymczasem specjaliści, których brakuje coraz bardziej, wolą przyjmować prywatnie. Jakim cudem kolejki mają się skrócić, skoro pieniędzy mimo zniesienia limitów i podwyżek wycen per saldo i tak będzie mniej? Za to różnice między podniesionymi wycenami w poradni publicznej i w gabinecie prywatnym nadal będą bardzo duże. Zwłaszcza że ceny u prywatnych specjalistów rosną bardzo szybko. 150 zł za wizytę nie jest ceną najwyższą.
Pacjenci drugorazowi do lekarza rodzinnego
To kolejny istotny szczegół. Z wypowiedzi ministra zdrowia wynika, że chorzy po pierwszej wizycie u lekarza specjalisty mogą już nie doczekać się następnej. Na przykład kardiolog „ustawi” im leczenie, po czym odeśle takiego pacjenta, za którego NFZ nadal będzie marnie płacił, do lekarza pierwszego kontaktu. Teraz on ma przejąć rolę specjalisty. Zapewne w wielu przypadkach odbędzie się to bez szkody dla zdrowia chorego, ale z pewnością nie we wszystkich.
Czytaj także: Polska na ostatnim miejscu w Europie pod względem liczby lekarzy
Lekarz rodzinny zastąpi neurologa?
Co ma zrobić chory, który po pierwszej wizycie u specjalisty nadal wymaga jego pomocy, ale jest „za tani”, aby przychodni opłacało się wyznaczyć mu nieodległy termin? Ortopedy lekarz pierwszego kontaktu też raczej nie zastąpi. W bardzo wielu przypadkach zarówno neurologa, jak i ortopedę mógłby zastąpić wykwalifikowany fizjoterapeuta, ale przywracanie ludziom sprawności bez leków i kosztownych operacji w polskim systemie publicznej służby zdrowia nie jest cenione. Więc marnie opłacani fizjoterapeuci też wolą pomagać prywatnie – za duże pieniądze. Z 66 tys. działających w kraju fizjoterapeutów w publicznym lecznictwie pracuje jeszcze zaledwie 25 tys. Kolejne oddziały rehabilitacyjne w szpitalach i przychodniach są zamykane.
Czytaj także: Cudu nie będzie. Rehabilitacja bez kolejki i bez limitów jest nierealna
Obiecywanie potrzebującym pacjentom, że od marca kolejki do specjalistów znikną, jest więc tylko przedwyborczą ściemą. Po wyborach prezydenckich wszystko zostanie po staremu.