Z górą śmieci samorządy próbują walczyć na różne sposoby. W Warszawie pod koniec stycznia stanęło dziesięć recyklomatów, czyli urządzeń przyjmujących puste butelki plastikowe i szklane. To już drugie podejście miasta, za pierwszym razem butelek było dużo więcej, niż urządzenia mogły przyjąć. Teraz historia się powtarza. Mieszkańcy mogą zbierać punkty i wymieniać je na zniżki przy zakupie kawy albo biletów do niektórych kin i teatrów. Chociaż oferta rabatowa nie jest imponująca, maszyny nie radzą sobie z popularnością i często są przepełnione. O tym, żeby wprowadzić system kaucyjny, który dobrze się sprawdza w wielu europejskich krajach, nikt jeszcze u nas nie myśli.
Tak samo jak o rozwiązaniu problemu gigantycznej ilości foliówek. Wałbrzych jako pierwsze miasto w Polsce zdecydował, że w jego granicach sklepy nie będą mogły od 1 września sprzedawać toreb plastikowych. Co ciekawe, zakaz będzie dotyczyć nie tylko grubszych reklamówek, kosztujących dzisiaj minimum 50 gr, ale także bezpłatnych dotąd zrywek, w które wkłada się owoce i warzywa, a także pieczywo. Na razie trudno powiedzieć, czy wałbrzyski zakaz uchwalony przez samorząd jest w ogóle zgodny z prawem i czy uda się go wyegzekwować. Pokazuje jednak, że w konfrontacji ze śmieciową katastrofą lokalni politycy sięgają po wszelkie środki.
Brak systemu
Problem niechcianych śmieci dotyka każdego. Mieszkańcy odczuwają go we własnych portfelach, bo ceny za odbiór odpadów drastycznie rosną w całej Polsce. W większości gmin przekroczyły już 20 zł za osobę miesięcznie, a to z pewnością nie koniec. Firmy odbierające odpady usprawiedliwiają wygórowane stawki własnymi kłopotami. Nie mają co robić z odpadami i muszą sporo zapłacić, aby znaleźli się chętni na przetworzenie choćby części śmieci. Reszta ląduje na wysypiskach albo trafia do jednej z niewielu działających w Polsce spalarni.