Węglowy koszmar powrócił. Mierzyć się z nim w przeszłości musiały wszystkie rządy, a dla koalicji PO-PSL górniczy kryzys był jednym z gwoździ do trumny. Dla PiS, przeciwnie, miał być okazją do pokazania, jak silna wola polityczna w połączeniu z centralnie sterowaną państwową gospodarką może rozwiązać każdy problem. Okazało się, że nie może. Na dodatek wyczerpują się wszystkie triki służące maskowaniu problemu. Nie pomogło łączenie kopalń z elektrowniami i subsydiowanie wydobycia węgla kasą energetyki. Niewiele dało oddłużanie i budżetowe wsparcie, a także przymuszanie koncernów energetycznych do budowy nowych elektrowni węglowych. Kryzys wybuchł na nowo.
Sytuacja ekonomiczna kopalń jest trudna. Zyski notuje jeszcze lubelska Bogdanka. Według danych, do których dotarła „Rzeczpospolita”, górniczy sektor zeszły rok zamknął stratami wynoszącymi 0,5 mld zł. Rosną zwały niesprzedanego węgla. Dziennikarze portalu Wysokie Napięcie policzyli, że przy kopalniach, elektrowniach i elektrociepłowniach zmagazynowano już ok. 14 mln t węgla energetycznego.
Te zapasy to 22 proc. ubiegłorocznego wydobycia. Wyniosło ono 61,8 mln t i było najniższe od 1947 r. Polska posiada wprawdzie znaczne zasoby węgla kamiennego, które wynoszą ok. 61,4 mld t, ale do wydobycia możliwe jest ok. 3 mld t, zaś z czynnych dziś kopalni można jeszcze pozyskać 1,6 mld t węgla energetycznego. Wrogiem jest nie tylko ekonomia, bo trzeba konkurować z tanim i dobrym węglem wydobywanym w zagranicznych kopalniach odkrywkowych, ale przede wszystkim geologia. Polskie „czarne złoto” leży bardzo głęboko, a schodzenie do coraz niższych pokładów kosztuje coraz więcej i staje się coraz niebezpieczniejsze. Dlatego brakuje już chętnych do tak ciężkiej i ryzykownej pracy.
Zabierzcie ten węgiel
Górnictwo zatrudnia 83 tys.