Eksperci ostrzegali od dawna, że dzieci od 500 plus więcej się nie urodzi, ale ówczesna premier Szydło wiedziała lepiej. Mówili, że część kobiet zrezygnuje z pracy i to też, niestety, się potwierdziło. Teraz dowiadujemy się, że rozszerzając program na wszystkie dzieci, a więc także na pierwsze, rząd większość pieniędzy kieruje nie do najbiedniejszych, ale do najbardziej zamożnych rodzin. Żaden z deklarowanych celów nie został więc osiągnięty, co wcale PiS nie martwi, bo tak naprawdę chodziło o pozyskanie głosów wyborców – i to się udało.
Ale bomba demograficzna tyka, w Polsce już więcej osób rocznie umiera, niż się rodzi. Więc w Ministerstwie Rodziny i Pracy urodził się kolejny pomysł, jak kurczącej się liczbie Polaków zaradzić. Tym panaceum ma być jeszcze jedna rewolucja emerytalna, która okradnie osoby rzetelnie płacące składki na ZUS.
Czytaj także: Za 10 lat czeka nas dołek demograficzny
Emerytury zależne od liczby dzieci
Obecnie przyszłe emerytury zależą od sumy wpłaconych przez lata pracy składek emerytalnych: im dłużej pracujemy i więcej odkładamy, tym będą wyższe. Mamy interes płacić uczciwie. „Gazeta Wyborcza” doniosła, że w resorcie rodziny urodził się pomysł, aby wysokość przyszłego świadczenia uzależnić od liczby posiadanych dzieci. Wielodzietni (czyli także ci, którzy nie pracowali i składek na ZUS nie płacili) mogliby liczyć na świadczenia godne, single chyba na żadne. Przyszłe emerytury dla większości rodziców dwojga, a nie daj Boże, tylko jednego dziecka, będą więc głodowe. Za karę, że w tak dziwacznie rządzonym kraju nie chcieli się rozmnażać. To po co mają przez lata płacić coraz wyższe składki?
Jednocześnie ten sam rząd podnosi (o 9 proc.) składki na ZUS, jakie muszą płacić przedsiębiorcy. Podnosi składki emerytalne i rentowe naliczane od umów zleceń, a rozważa obłożenie nimi także umów o dzieło. Chce skasować zasadę, w myśl której studenci (do 26. roku życia) mogli dorabiać, nie odprowadzając składek na ZUS. Na ZUS musimy płacić coraz więcej, nie mając nawet nadziei, że na starość dostaniemy część tych pieniędzy z powrotem.
Czy rząd myśli, że od tego wszystkiego tak poprawi się poczucie bezpieczeństwa Polaków, że zdecydują się na więcej dzieci, czy znów chodzi tylko o kasę? O to, że jakoś rosnącą dziurę w ZUS trzeba łatać, bo wkrótce Ukraińcy, którzy pracują legalnie i też płacą składki na nasz ZUS, mogą zechcieć wyjechać do Niemiec, gdzie wysokość przyszłej emerytury jest pewna i przewidywalna?
I żeby nie skazywać ludzi na głodową starość, odpowiedzialne rządy Zachodu wydłużają wiek emerytalny, bo ktoś przecież na te przyszłe świadczenia musi zarabiać. Nie da się dostawać godziwej emerytury, jeśli odkłada się na nią zbyt krótko. Rząd PiS zapewniał, że się da, a teraz podnosi podatki i wymyśla kolejne opłaty.
5 bilionów złotych ukrytego długu!
W dodatku ani premier, ani prezydent nie odniósł się do naprawdę alarmujących wyliczeń GUS, które ten sporządził dla Komisji Europejskiej. Otóż GUS wyliczył tzw. dług ukryty, jaki kolejne rządy zaciągały u polskiego społeczeństwa. Nie chodzi o pieniądze pożyczane na rynkach finansowych, bo te są skrupulatnie liczone i jawny dług publiczny trzymany jest na razie w ryzach. Chodzi głównie o przyszłe emerytury Polaków, którego to zobowiązania rząd nie liczy, a które – według GUS – wynosi już prawie 5 bln zł. Tempo przyrostu tego długu ukrytego wzrosło po przywróceniu wcześniejszego wieku emerytalnego.
Czytaj także: Ubezpieczamy się, żeby wyłudzać?
Tych emerytur członkowie kolejnych rządów nie będą wypłacać z własnej kieszeni, ale z kieszeni Polaków. Oni ten dług zaciągnęli, przyszłe pokolenia będą płacić. Chyba że wyjadą do kraju, w którym władze są bardziej odpowiedzialne. Jeśli pomysł ministerstwa rodziny miałby być wcielony w życie, młodzi Polacy staną przed wyborem – pracować w kraju i płacić coraz wyższe składki na świadczenie, którego i tak nie dostaną, czy emigrować i odkładać na starość gdzie indziej. Bo chyba nikt nie uwierzy w to, że ten, kto wymyślił wypłacanie emerytur za rodzenie dzieci, rzeczywiście je kiedyś wypłaci.
Czytaj także: Rozdawali, teraz będą zabierać. PiS liczy, że wyborcy się nie zorientują