Czy tzw. podatek od cukru zawartego w napojach, słodyczach, pieczywie cukierniczym i wielu innych produktach spożywczych spowoduje, że będziemy ich mniej konsumować, dzięki czemu polskie dzieci przestaną tyć najszybciej w Europie, a armia chorych na cukrzycę, która przekroczyła 3 mln osób, przestanie się powiększać? Cukier, tzw. śmieciowe jedzenie oraz nasze złe nawyki żywieniowe to przecież niekwestionowani winowajcy, a podobne podatki wprowadzają inne kraje. To wszystko prawda, ale sam rząd, na czele z inicjatorem nowego podatku, czyli Ministerstwem Zdrowia, najwyraźniej w taki skutek sam nie bardzo wierzy. Spodziewa się bowiem, że dzięki słodkiemu podatkowi wpłynie do budżetu 3 mld zł rocznie. I chwali się, że spora część tej kwoty zasili kasę NFZ. Czyli na zmniejszenie konsumpcji szkodliwego nadmiaru cukru nie liczy, liczy tylko na dodatkowe pieniądze.
Podatek od soli w kolejce?
Będzie ich jeszcze więcej, jeśli za chwilę wystąpi z propozycją kolejnego podatku – od soli, której nadmiar jest równie szkodliwy, a którą przemysł spożywczy szafuje hojnie. Oraz od białej mąki, także nazywanej białą śmiercią. Podatków od szkodliwej konsumpcji, np. śmieciowego jedzenia, da się wymyślić wiele. Tylko że nie będziemy od nich zdrowsi, a nasze nawyki pozostaną złe. Rząd bowiem nie robi nic, aby nam pomóc je zmieniać. W przeciwieństwie do innych krajów, których rządy do wymyślania kolejnych podatków się nie ograniczają.
Konstanty Radziwiłł i powrót drożdżówek
Przypomnijmy sprawę szkolnych sklepików, z których pod koniec rządów PO-PSL zniknęły batoniki, chipsy i śmieciowe jedzenie. Właśnie dlatego, żeby uczniowie rezygnowali z ich konsumpcji na rzecz wartościowszych produktów. Poprzednicy PiS zrobili poważny błąd – poprzestali na zakazach, zamiast wprowadzić do szkół programy, choćby w ramach zajęć pozalekcyjnych, nauki przygotowywania smacznych, ale pełnowartościowych posiłków. Dzięki atrakcyjnym zajęciom dla uczniów, z których część może zachęciłaby się do pochwalenia się nowymi umiejętnościami przed rodzicami, dobre nawyki żywieniowe miałyby szansę się upowszechnić.
Rząd PiS błędu poprzedników nie naprawił. Nie kto inny, ale właśnie minister zdrowia Konstanty Radziwiłł triumfalnie wprowadził na powrót do sklepików drożdżówki, a także pieczywo półcukiernicze i cukiernicze. Wkrótce wróciło też śmieciowe jedzenie. Teraz uczniowie za batoniki i słodycze zapłacą więcej, bo w cenę wkalkulowany zostanie kolejny podatek. Z wątpliwą korzyścią dla zdrowia szybko tyjących dzieci. Bo podatkom powinna towarzyszyć atrakcyjna edukacja, ale na tę w programach nie ma miejsca.
Czytaj także: Jak wypada nasza młodzież pod względem aktywności fizycznej? Czy nadal źle?
Podatki bez złudzeń
Więc nie można mieć złudzeń, że podatek od „małpek” zmniejszy rosnącą konsumpcję alkoholu, który dla wielu Polaków okazuje się niezbędny, żeby rozpocząć dzień. Chodzi tylko o kolejne 1,7 mld zł, jakie wpłyną z tego tytułu do budżetu, a częściowo do NFZ. A jaki problem rozwiąże podatek od reklam suplementów diety? Czy ich producenci przestaną wymyślać choroby, które „uleczy” kolejny suplement? Czy dzięki niemu panowie mający problemy z prostatą, zamiast sięgać po suplement, szybciej udadzą się do lekarza? Nic z tego. Podatek prócz fiskalnej przyniesie rządowi korzyść polityczną – uderzy w prywatne media, niezaprzyjaźnione z rządem PiS, do których nie płyną szerokim strumieniem pieniądze ze spółek kontrolowanych przez państwo.
Zobacz także: Ile cukru zjadasz, wybierając te konkretne produkty
Rząd ma apetyt na kasę, nie na zdrowe państwo
Apetyt ekipy rządzącej, aby zarabiać na coraz gorzej funkcjonującym państwie, szybko rośnie. Aparat skarbowy dostaje wytyczne z góry, aby więcej wyciskać z przedsiębiorców, choć rząd chwali się, że podatki nie rosną. Co to znaczy?
To proste. Politycy uchwalają coraz gorsze prawo, także prawo podatkowe. Przepisy nie są precyzyjne, nie wynika z nich jasno, za co i w jakiej wysokości podatek się fiskusowi od przedsiębiorcy należy, często jest to kwestia interpretacji urzędnika skarbowego. Może orzec, że podatku nie ma, albo wręcz odwrotnie. Bezpieczniej dla niego jest interpretować na niekorzyść podatnika. Im gorsze prawo, tym „luzów interpretacyjnych” w nim więcej, więcej też z gospodarki można wycisnąć. Do czasu.
Czytaj także: Rozdawali, teraz będą zabierać. PiS liczy, że wyborcy się nie zorientują