„Pakiet mobilności” – to hasło brzmi dumnie, ale w rzeczywistości nie chodzi o żadne nowoczesne metody poruszania się, tylko o to, kto i na jakich zasadach będzie mógł transportować towary po unijnych drogach. W tym sektorze Polska to prawdziwy potentat, a nasze firmy opanowały prawie 30 proc. rynku wspólnoty. Część krajów zachodnich na czele z Francją stara się zaostrzyć przepisy i twierdzi, że Europa Wschodnia konkuruje głównie niższymi kosztami pracy. Po wielu miesiącach negocjacji Parlament Europejski, Komisja i unijne rządy porozumiały się co do zasad reformy. Na tym właśnie ma polegać pakiet mobilności, który tak naprawdę jest pakietem ograniczania mobilności.
Pakiet ograniczania mobilności
Dla polskich firm kompromis oznacza oczywiście kolejne utrudnienia, ale możemy pocieszać się faktem, że pierwotna wersja była dla naszej gospodarki znacznie gorsza. Dla gospodarki, bo sektor transportowo-logistyczny to w Polsce 800 tys. miejsc pracy. Nasze firmy wciąż będą mogły wykonywać tzw. przewozy kabotażowe, czyli w ramach innych państw, chociaż z różnymi ograniczeniami.
Niekorzystny przepis zakłada natomiast obowiązek powrotu ciężarówki do kraju rejestracji raz na osiem tygodni. Niestety, może to oznaczać przejazdy na pusto, co na pewno kłóci się z tak promowaną przez Unię zieloną gospodarką i ograniczaniem emisji dwutlenku węgla.
Polska branża transportowa daje radę, ale ma wiele do stracenia
Pakiet mobilności jest wielkim biurokratycznym monstrum, ale to cena za utrzymanie dostępu do zachodnich rynków przez firmy z nowych państw członkowskich. Polska branża od lat udowadnia, że mimo coraz większych prawnych barier i zmasowanych kontroli potrafi się przystosować do zmieniających się przepisów, a na brak klientów nie narzeka. Podobnie będzie zapewne tym razem. Zwłaszcza że unijny rynek transportu towarów wciąż rośnie. Kolej w większości państw, w tym w Polsce, nie jest i nie będzie dla niego poważną konkurencją.
Czytaj także: Kręte drogi polskich tirowców
Chociaż kompromis w sprawie pakietu mobilności przedstawiany jest jako finał negocjacji, w rzeczywistości to tylko kolejny etap w zmaganiach, które będą trwać. Polsce nie udało się dotąd zbudować na tyle silnej koalicji, która raz na zawsze zablokowałaby francuskie zapędy regulacyjne. Tymczasem to nasz kraj razem z Rumunią i państwami bałtyckimi ma wciąż najwięcej do stracenia. Wydaje się, że dziś powinniśmy posługiwać się coraz bardziej argumentami ekologicznymi i starać włączyć transport do dyskusji o nowym zielonym ładzie. Im mniej barier i im wydajniejsza eksploatacja pojazdów, tym mniejsze przecież zanieczyszczenie środowiska. Nasze firmy transportowe muszą przygotować się na duże inwestycje, aby ich flota była bardziej „zielona” niż ta używana przez zachodnią konkurencję. To byłby najlepszy argument w naszym ręku w walce o równy dostęp do unijnego rynku.
Czytaj także: Europa ogłasza plan ratowania klimatu