Rynek

Nie da się żyć dłużej i pracować krócej. Nawet gdy prezydent to obieca

Andrzej Duda z wyborcami w Kuleszach Kościelnych (powiat Wysokie Mazowieckie) Andrzej Duda z wyborcami w Kuleszach Kościelnych (powiat Wysokie Mazowieckie) Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Andrzej Duda chce wygrać drugą kadencję dzięki głosom osób, którym obieca jeszcze wcześniejszą emeryturę. Kobietom już po 35 latach pracy, mężczyznom – po 40.

To by oznaczało, że aktywność zawodową można będzie zakończyć już po pięćdziesiątce. Za kolejny przywilej dla coraz młodszych seniorów zapłacą wyższymi podatkami ich dzieci i wnuki. Pojawi się kolejna zachęta do emigracji.

Czytaj też: PiS łamie obietnicę i zawodzi emerytów

Kto tu kłamie?

„Nie wierzcie, że się nie da, to bzdury” – zapewniał Andrzej Duda, gdy po raz pierwszy startował na prezydenta. Teraz udaje, że się dało, bo wcześniejszy wiek uprawniający do przejścia na emeryturę został przywrócony, a gospodarka się nie zawaliła. Więc można być emerytem jeszcze wcześniej.

Prezydent albo nie wie, co mówi, albo za drugą kadencję jest gotów zapłacić każdą cenę. Widać, jak ceni sobie własną wiarygodność. W tym samym czasie były wiceminister rodziny w rządzie PiS straszy nas, że w przyszłości nasze emerytury nie będą wyższe niż 1 tys. zł, więc nie da się za nie wyżyć. Czy to znaczy, że się dało, czy może jednak niekoniecznie? Który z nich kłamie?

Czytaj też: Komu PiS wystawi rachunek za swoje obietnice

Przybywa emerytów żyjących w skrajnym ubóstwie

Po 2016 r., gdy kobiety mogły znów kończyć pracę w wieku 60, a mężczyźni – 65 lat, szybko zaczęło przybywać emerytów żyjących w skrajnym ubóstwie. Jest ich 276 tys., a w 2025 r., czyli za kilka lat, będzie już pół miliona. I rzesza biednych seniorów będzie rosła coraz szybciej. Ubóstwo zagraża zwłaszcza kobietom, które odkładają na przyszłe świadczenie o pięć lat krócej. Większość zdoła odłożyć najwyżej na minimalne świadczenie. Tym, które nie odłożą, dopłaci państwo, czyli podatnicy – ich własne dzieci. Dlatego, że składki na ZUS są za niskie, czy może jednak dlatego, że za krótko pracują?

A jeśli będą pracować jeszcze krócej, bo prezydent „załatwi” im emeryturę nawet w wieku 53 lat (tym, które rozpoczną prace w wieku 18 lat), to zdążą uzbierać jeszcze mniej. I suma, jaką uzbierają, będzie musiała wystarczyć na następne 33 lata życia (kobiety żyją w Polsce średnio 86 lat). Czyli pracować i odkładać na starość będą mniej więcej tyle lat, ile potem żyć na emeryturze.

To będzie godna emerytura? A może politycy zmuszą wtedy pracujących, których rzesza się kurczy, żeby do emerytur rodziców i dziadków dokładali więcej, niż będą mogli przeznaczyć na utrzymanie własnej rodziny?

Czytaj też: 4 grosze emerytury z ZUS

Nie da się żyć dłużej i pracować krócej

Ktoś, kto zgłasza pomysły, żebyśmy pracowali jeszcze krócej, może nawet wygrać kolejne wybory, na pewno jednak nie zasłuży na miano męża stanu. Wyborcy mogą nie zdawać sobie sprawy z zawiłości systemu emerytalnego i z tego, że demografia zmusza nas, podobnie jak inne kraje, do wydłużania, a nie skracania pracy. Politycy powinni jednak czuć się odpowiedzialni za przyszłość następnych pokoleń. Kiedyś przecież zostaną rozliczeni.

Dyskusję o emeryturze uzależnionej od stażu pracy godzą się chętnie podjąć pracodawcy. Na pewno jednak nie może być to staż 35 czy 40 lat pracy, tylko o dobrych kilka lat dłuższy. Już obecnie liczba emerytów i rencistów (zarówno z ZUS, jak i KRUS) zbliża się do 10 mln. Świadczenia dla nich są wypłacane dzięki składkom 16,5 mln osób pracujących. Emerytów szybko przybywa, a prezydent, który chce być prezydentem w następnej kadencji, gotów jest obiecać w kampanii, że będzie ich przybywać jeszcze szybciej. Niech się młodzi martwią, dołoży się im podatków.

A jednak tak się nie da. Nie da się żyć dłużej, a pracować krócej, nawet jeśli urzędujący prezydent uważa albo tylko mówi inaczej.

Czytaj też: Premier wykiwał kobiety. Będzie na nich oszczędzać

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną