Tragiczna śmierć pieszego przechodzącego przez przejście na warszawskich Bielanach skłoniła polityków różnych opcji do przedstawienia własnych pomysłów na poprawę bezpieczeństwa ruchu drogowego. Oczywiście wszystkie dotyczą zmiany przepisów. W Polsce od dawna panuje przekonanie, że każdy problem bierze się z wadliwych przepisów, więc rozwiązaniem jest ich modyfikacja albo nowe prawo. I sprawa załatwiona.
Potem nikt już nie sprawdza, czy przepis jest stosowany i na ile jest skuteczny. Dopiero jakaś kolejna nagłośniona tragedia staje się okazją do refleksji – co poszło nie tak? I oczywiście natychmiast zaczyna się festiwal wymyślania przepisów. Kodeks drogowy jest ofiarą takiej nieustającej karuzeli. Niektóre jego artykuły były nowelizowane dziesiątki razy i można znaleźć takie, których objętość rozrosła się do kilkudziesięciu stron! Właśnie w życie weszły kolejne – dotyczące m.in. jazdy „na suwak” i tworzenia „korytarzy życia”.
Morawiecki o „pragmatycznych regulacjach”
Po wypadku na Bielanach głos postanowił zabrać premier Morawiecki. „Bezpieczeństwo naszych rodzin, a szczególnie dzieci w drodze do szkół oraz w miejscach, gdzie najczęściej przechodzą przez ulice, wymaga naszej szczególnej troski i wprowadzenia pragmatycznych regulacji. Polska policja powinna też otrzymać dodatkowe środki na odpowiedni sprzęt, by eliminować z ruchu drogowego tych, którzy stanowią zagrożenie dla życia i zdrowia innych ludzi. Kompleksowy plan radykalnej poprawy bezpieczeństwa na drogach będzie jednym z priorytetów rządu w nowej kadencji” – napisał na Facebooku. Najwyraźniej nie dostał jeszcze z Ministerstwa Infrastruktury kolejnego pakietu przepisów, by zapowiedzieć, jakie konkretnie mają być te „pragmatyczne regulacje”.
Czytaj także: Pora na wyższe mandaty? Coraz więcej ludzi ginie na pasach
PSL: nietrzeźwy kierowca zapłaci za leczenie
Natomiast PSL natychmiast ogłosiło, że przygotowało „projekt ustawy o odpowiedzialności finansowej pijanych sprawców wypadków. Każdy z nich – nietrzeźwy lub pod wpływem narkotyków – zapłaci z własnej kieszeni za leczenie poszkodowanych. O zwrot kosztów wystąpi do sprawcy wojewódzki oddział NFZ”.
Lewica: pieszy pod bezwzględną ochroną
Jeszcze dalej poszła Lewica, która zapowiedziała, że zamierza walczyć o realizację obietnic zapisanych w swoim programie wyborczym. Chce doprowadzić do zmiany Kodeksu drogowego, zwiększenia mandatów oraz powiązania ich z dochodami, tak by każdy płacił w zależności od tego, ile zarabia.
Drugi pomysł to likwidacja podziału maksymalnej prędkości w mieście w dzień i w nocy. Lewica chce, by dopuszczalna prędkość 50 km/godz. obowiązywała przez całą dobę. Trzecia, najważniejsza zmiana dotyczy przyznania pierwszeństwa pieszym, zanim wejdą na przejście. Dziś bowiem pieszy zyskuje pierwszeństwo dopiero po wkroczeniu na pasy i są to czasem ostatnie sekundy jego życia.
Trzaskowski: połowa pensji za wykroczenie drogowe
W podobnym tonie wypowiedział się prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Apeluje o podwyższenie maksymalnej stawki mandatu za wykroczenie drogowe do połowy średniej pensji (czyli z obecnych 500 zł do ok. 2,5 tys. zł), a także przyznanie bezwzględnego pierwszeństwa pieszym wchodzącym na przejście. Upomniał się przy okazji, by tak jak kiedyś samorządy mogły zarządzać fotoradarami, pod warunkiem że pieniądze z mandatów trafiałyby na specjalny fundusz i były przeznaczane na bezpieczeństwo na drogach.
Pierwszeństwo wchodzących na przejście – pomysł znany i lubiany. W Europie
Zobaczymy, co z tego festiwalu pomysłów stanie się prawem. Najwięcej emocji budzi oczywiście sprawa pierwszeństwa pieszych wchodzących na przejście. To rozwiązanie było już właściwie o krok od uchwalenia. W 2015 r. nowelizacja była w Senacie, ale tam utrącił ją senator PO Aleksander Pociej, przekonując, że robi to z troski o bezpieczeństwo pieszych. Bo kierowcę może przecież oślepić słońce i nie zauważy pieszego, a potem będzie odpowiadał za jego śmierć. Oślepieniem przez słońce – co ciekawe – tłumaczy się dziś sprawca wypadku, który jadąc 130 km/godz., śmiertelnie potrącił pieszego i omal nie zabił jego żony i dziecka.
Czy Lewicy uda się przeforsować rozwiązanie obowiązujące w niemal całej Europie, przyznające pierwszeństwo pieszemu, jeszcze zanim wejdzie na przejście? Choć senator Pociej zapewnia, że teraz będzie za, mam poważne wątpliwości. Wiosną tego roku upominał się już o taką zmianę Rzecznik Praw Obywatelskich, powołując się na raport NIK o bezpieczeństwie pieszych. Odpowiedział mu Rafał Weber, sekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury, tłumacząc, że taki przepis u nas się nie przyjmie.
Czytaj także: W Polsce ustąpienie pieszemu wciąż jest traktowane jako akt łaski
Ochrona pieszego nie dla zawadiackich Polaków?
Napisał m.in.: „W wielu państwach europejskich ochrona pieszego mającego zamiar przejścia przez przejście dla pieszych obowiązuje już od lat, w związku z czym kierujący pojazdami na tamtejszych drogach są przyzwyczajeni do obowiązku ustępowania im pierwszeństwa w takich sytuacjach. Z uzyskanych w trybie roboczym informacji wynika, iż wskazane państwa nie prowadziły tzw. badań przed i po zmianie swojego prawodawstwa w tym zakresie, stąd też nie jest możliwa ocena tego, w jakim stopniu postulowane przez Pana Rzecznika zmiany wpłynęłyby na sytuację (poziom bezpieczeństwa pieszych) na polskich drogach. Ponadto wyniki takiego badania nie mogłyby być rzetelnym argumentem popierającym czy też negującym zasadność wprowadzenia takiej zmiany w prawie polskim, gdyż każde społeczeństwo europejskie posiada inne uwarunkowania kulturowe, prawne, inżynieryjne, edukacyjne czy też podejście do poszanowania prawa. Dlatego też, mając na względzie przywołane wyżej uwarunkowania – specyficzne dla danego państwa – nie wydaje się właściwym bezpośrednie przeniesienie do polskiego systemu prawnego rozwiązań funkcjonujących w innych państwach europejskich”.
Czytaj także: Portret drogowy Polaka
Oczywiście argumentacja jest mocno naciągana, ale w dyskusji na temat bezpieczeństwa ruchu drogowego często padają argumenty dotyczące naszych cech narodowych – wrodzonego temperamentu, skłonności do ryzyka czy ułańskiej fantazji. Dlatego np. na wszelkie ograniczenia prędkości patrzy się przez palce. Policja ma instrukcje, by jeśli ktoś przekroczy limit nie więcej niż o 10 km/godz., nie reagować, bo trzeba byłoby wszystkich zatrzymywać i karać, a tego zrobić się nie da. W efekcie wszystkie limity prędkości mają charakter teoretyczny.
Skłonność do szybkiej jazdy jest powodem do dumy i nawet politycy przyłapani na takim wykroczeniu przekonują, że nic złego się nie stało i żeby się od nich odczepić. Przekonanie, że zagrożeniem są mityczni „bandyci drogowi”, a nie ja, jest powszechne wśród polskich kierowców.
Czytaj także: Szybka jazda hulajnogą po chodniku? Zagrożenia są niemałe
Limity prędkości raczej teoretyczne
Instytut Transportu Samochodowego prowadził niedawno badania, jak kierowcy stosują się do ograniczeń prędkości w bezpośrednim sąsiedztwie przejść dla pieszych. Okazało się, że prędkość w tych miejscach przekracza prawie 90 proc. kierowców. We wrześniu Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport, w którym wytknęła, że automatyczny nadzór nad ruchem drogowym zarządzany przez Generalny Inspektorat Transportu Drogowego (po odebraniu uprawnień samorządom) działa na tyle wadliwie, że połowa mandatów wystawionych i zweryfikowanych w ramach odcinkowych pomiarów prędkości przedawnia się, a wartość niepobranych mandatów z OPP i fotoradarów NIK oszacował na 2,8 mld zł.
Z tego wszystkiego płynie jasny wniosek: żadne zmiany przepisów nie odniosą skutku, jeśli nie będą egzekwowane. Najsurowsze kary, jeśli pozostają na papierze, nikogo nie odstraszą. Widać to wyraźnie na przykładzie odbierania prawa jazdy na trzy miesiące kierowcom, którzy zostaną zatrzymani za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o ponad 50 km/godz. Początkowo przepis przyniósł efekt, kierowcy zdjęli trochę nogę z gazu. Z czasem oswoili się z ryzykiem i jeżdżą po staremu. Przykład prawicowego polityka Artura Zawiszy pokazuje, że zabranie prawa jazdy nie jest przeszkodą dla korzystania z auta.
Czytaj także: Czy da się uszczęśliwić pieszych i kierowców jednocześnie
Polski kierowca jest bezkarny. Chyba że za granicą
Polski kierowca dziś bardziej ryzykuje, że łamiąc przepisy, znajdzie się w oku kamery zamontowanej w innym samochodzie, a potem jego wyczyn trafi na YouTube, niż że złapie go policja. Chyba że ktoś podeśle policjantom link do filmu w sieci albo sami go znajdą. Za to każdy polski kierowca wie, że jadąc na Litwę albo Słowację, musi się bardzo pilnować, bo zapłaci słony mandat w euro i łatwo się nie wywinie – z tamtejszą policją żartów nie ma.
Nie tylko działania policji cechują się niewielką skutecznością – równie nieefektywny wobec piratów drogowych jest wymiar sprawiedliwości. Choć przepisy karzące pijanych sprawców wypadków już kilkakrotnie zaostrzano, to ze świecą szukać sądu, który sięga po maksymalne kary. Na takich sprawców patrzy się przez palce – faktycznie jechał na podwójnym gazie, ale przecież to dobry pracownik i wzorowy obywatel, żaden kryminalista. Jakaś niewielka kara w zawieszeniu najwyżej.
Podobnie wyglądają sprawy potrącenia pieszego na przejściu. Według policyjnych statystyk w dwóch trzecich takich wypadków winny jest kierowca. Tymczasem w przypadku zdarzeń ze skutkiem śmiertelnym, gdy pieszy zginął, jedynie w co drugiej sprawie sąd uznaje winę kierowcy. Dlaczego? Prawnicy tłumaczą to prosto: ofiara nie jest w stanie się bronić, więc sąd łatwo daje wiarę, że doszło do „niespodziewanego wtargnięcia pieszego” (to klasyczna linia obrony każdego kierowcy), więc ofiara sama jest winna swojej śmierci. Wszyscy wychodzą z założenia, że po co kierowcy komplikować sytuację, przecież zabitemu nie przywróci to już życia.
Potrzeba więcej niż zmiany kodeksu drogowego
Niezależnie od tego, jak potoczą się losy zgłaszanych dziś inicjatyw ustawodawczych, warto pamiętać, że poprawa bezpieczeństwa ruchu drogowego to proces dużo bardziej skomplikowany niż tylko wymyślanie nowych przepisów.
Czytaj także: W miastach wciąż rządzą kierowcy. Piesi dyskryminowani?