Michał Sołowow, najbogatszy polski przedsiębiorca, właściciel grupy chemicznej Synthos, podpisał wstępne porozumienie (memorandum of understanding) z GE Hitachi Nuclear Energy w sprawie budowy elektrowni jądrowej o mocy 300 MW wykorzystującej nową technologię małych reaktorów modułowych SMR. Szacowany koszt inwestycji to 1 mld dol. W świecie polskiej elektroenergetyki ta informacja wywołała szok i niedowierzanie.
Polska elektroenergetyka bez pomysłu i planów
Ze stu powodów. Dyskusja o energetyce jądrowej ciągnie się od wielu dekad, a od wielu lat trwają przygotowania do budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Kolejne rządy składają strzeliste deklaracje o tym, jak Polska wejdzie do klubu atomowego, ale konkretów nie widać. Także dziś nie zanosi się, byśmy wybudowali planowane dwie elektrownie atomowe, o których mówi PiS.
Choć partyjny strateg energetyczny Piotr Naimski deklaruje nawet, że w ciągu 20 lat powstaną nie dwa, a sześć takich obiektów, nikt w to nie wierzy, bo nie bardzo wiadomo, kto miałby je zbudować i skąd wziąć na to pieniądze. Polska wciąż nie ma polityki energetycznej ani pomysłu, jak ma wyglądać nasza elektroenergetyka.
Mały, ale własny. Desperacki pomysł na reaktor
Decyzja Sołowowa, by zainwestować we własną elektrownię atomową, jest po części reakcją na brak polityki państwa w obszarze energetycznym. Coraz częściej wielkie firmy dochodzą do wniosku, że jeśli same nie zadbają o energię, to będą balansowały nad przepaścią. I budują własne elektrownie – ale konwencjonalne.
Pomysł Sołowowa wygląda na dość desperacki, bo małe reaktory modułowe to technologia na bardzo wczesnym stadium rozwoju, nikt w Europie z niej nie korzysta, niewiele wiadomo o tym, na ile jest efektywna, i – co najważniejsze – czy jest bezpieczna. Dlatego podejrzewam, że uzyskanie wszystkich akceptacji ze strony Unii Europejskiej, polskiej administracji i mieszkańców Oświęcimia nie będzie sprawą szybką ani łatwą. Także zakładany koszt 1 mld dol. wygląda podejrzanie skromnie. Elektrownie jądrowe mają to do siebie, że w trakcie budowy szalenie drożeją.
Państwo wybije atom z głowy
Dlatego jestem dziwnie spokojny, że tak jak nie powstanie elektrownia jądrowa w Żarnowcu, na którą PGE wydał już blisko 0,5 mld zł, tak nie zobaczymy małej siłowni w zakładach Synthos w Oświęcimiu. Energetyka stała się dziś monopolem państwa i prywatny inwestor raczej nie będzie tu mile widziany. Państwo ma tysiące sposobów, by wybić mu atomowe ambicje z głowy. O tym, że z prądem należy obchodzić się ostrożnie, przekonało się już kilku najbogatszych Polaków. Jan Kulczyk chciał budować wielką elektrownię węglową na Pomorzu (Elektrownia Północna), ale projekt został na papierze. Chciał też budować wiatraki na morzu, a skończyło się na dwóch lądowych farmach wiatrowych. Zygmunt Solorz-Żak też widział się magnatem energetycznym, a dziś zespół elektrowni Pątnów-Adamów-Konin jest dla niego problemem i chętnie by go państwu sprzedał.
Czytaj także: Będziemy się zrzucać na nierentowne elektrownie? 6 faktów o pisowskim rynku mocy
Sołowow wychodzi z cienia
Michał Sołowow miał zawsze nosa do biznesu. Współpracownikom powtarzał, że jego recepta polega na tym, by trzymać się w cieniu, z dala od silnie regulowanych obszarów gospodarki, gdzie pierwsze skrzypce chce grać państwo. Kiedy pisałem jego sylwetkę w „Polityce”, rozmówcy przekonywali mnie, że Sołowow jest niezwykle czujny, świadomy, że służby go obserwują. TVP Info próbowała grzebać w jego teczkach (nic nie znalazła), publikowano też nagrania z restauracji Sowa i Przyjaciele z jego rozmowy z Waldemarem Pawlakiem (Sołowow głównie milczał). Podpisując porozumienie z GE Hitachi Nuclear Energy (inna sprawa, że do niczego ono nie zobowiązuje) czy spotykając się z amerykańskim sekretarzem energii Rickiem Perrym, Sołowow wychodzi z cienia i pokazuje, że ma więcej energii niż polski rząd. To ryzykowne. Zobaczymy, jak to się dla niego skończy.
Czytaj także: Jedno źródło energii dla całego świata?