Gospodarka zwalnia, jest coraz drożej
Cztery lata rządów PiS: Gospodarka zwalnia, jest coraz drożej
PiS, który tak dużo mówi o swojej wiarygodności, kompletnie zapomniał o Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju, której realizacja miała naszą gospodarkę wzmocnić, unowocześnić i uniezależnić od kapitału zagranicznego. Klapą okazał się program Mieszkanie plus, w wyniku którego miało powstać 100 tys. mieszkań na wynajem, a powstało ledwie kilkaset. Nie sprzedajemy światu promów, które miały być hitami eksportowymi, nie produkujemy elektrycznych samochodów, nie materializuje się wizja Centralnego Portu Komunikacyjnego. Kompletna klapa. Zamiast zdać relację z realizacji własnej SOR, premier jeździ po kraju, sprzedając nową wizję – polskiej wersji dobrobytu. W jej centrum jest wzrost płac, ale nieoparty na rzeczywistym wzroście konkurencyjności gospodarki.
Czytaj też: Drożyzna dopiero się rozkręca
Trzeci silnik gospodarki nie zaskoczył
Zdrowa gospodarka rozwija się dzięki trzem silnikom: konsumpcji, eksportowi oraz inwestycjom. Nasza przez te lata nieźle radziła sobie tylko na dwóch – trzeci nie zaskoczył.
Wysoką konsumpcję zapewniają rekordowe transfery społeczne, rosnący eksport zawdzięczamy głównie firmom zagranicznym oraz tym dużym, prywatnym. Spółki kontrolowane przez państwo za granicę sprzedają właściwie tylko surowce (miedź), żadnej innej oferty dla świata nie mają. Żeby jednak rosnącej konsumpcji towarzyszyła równie szybko rosnąca podaż towarów, przedsiębiorstwa muszą inwestować. Albo zatrudniać coraz więcej ludzi. W przeciwnym razie coraz szybciej zaczną rosnąć ceny, co już zaczynamy odczuwać. Tymczasem poziom inwestycji wbrew zapowiedziom premiera jest rekordowo niski. Tak źle jeszcze nie było – sięga zaledwie 18 proc. PKB, a powinien co najmniej 25 proc. To kolejna porażka.
Coraz bardziej brakuje też rąk do pracy, a rząd nie robi nic, aby ten problem rozwiązać. Od kilku lat o 100 tys. osób więcej kończy pracę i przechodzi na emeryturę, niż wchodzi na rynek. Na razie chcą się jeszcze u nas zatrudniać obcokrajowcy, ale rząd, zamiast zachęcającej polityki migracyjnej, jaką prowadzą kraje sąsiednie, zapowiada reglamentację pozwoleń na pracę. Bez inwestycji i rosnącego rynku pracy grozi nam coraz wyższa inflacja.
Rząd ma nadzieję, że dekretując wysoki wzrost płacy minimalnej, zmusi firmy prywatne do unowocześnienia gospodarki. Że zaczną więcej inwestować. Aby tak się stało, trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie: dlaczego nie inwestowały do tej pory? Odpowiedzi są znane: niestabilność prawa i jego rosnąca restrykcyjność. Dochodzi uzasadniony strach przed rosnącymi składkami dla przedsiębiorców oraz osób o najwyższych kwalifikacjach. Uderzając w przedsiębiorców, uderzą w całą gospodarkę. Tak zwany klin podatkowy, czyli różnica między tym, ile pracodawca wypłaca pracownikowi, a sumą, którą on dostaje „na rękę”, będzie jeszcze większy. Miał maleć. To kolejna porażka rządu.
Czytaj też: Budżet państwa na potrzeby kampanii PiS
Rodzimym firmom rządzący zaszkodzili
Na PiS liczył drobny polski handel i partia rządząca z pomocą pospieszyła. Małym sklepom miał pomóc zakaz handlu w niedziele. Po kilku latach widać, że zaszkodził. Wielkie sieci, w które zakaz miał uderzyć, przygotowują na soboty takie promocje, że większość klientów wali do nich drzwiami i oknami, kupując na zapas. Małym sklepom spadają obroty. Mimo że mogą być w niedziele otwarte, wypadają z rynku.
Rodzimy handel liczył też na to, że poprawi jego konkurencyjność podatek od sieci. Rząd nie wymyślił jednak takiej formy obciążeń, która nie byłaby dyskryminacyjna i zakwestionowana przez Komisję Europejską. Ma teraz pobierać podatek, nie mając pewności, czy znów nie zostanie zakwestionowany. Po kieszeni dostaną konsumenci.
Żeby ratować polskie kopalnie, rząd upaństwowił energetykę. Zamiast inwestować w produkcję odnawialnych źródeł energii i zapewnić w nadchodzących latach tańszy prąd, energetyka musiała inwestować w kopalnie. Giełdowa wartość spółek energetycznych, przez lata uznawanych za bogate, cały czas spada. Coraz niższe przynoszą też dywidendy, bo są nieefektywnie zarządzane. Państwo, nacjonalizując branżę, zlikwidowało konkurencję, więc całą niegospodarność można władować w wyższe ceny. Koszty rosną.
Produkowana przez nie „brudna” energia jest coraz droższa, ale jej ceny do wyborów zostały ze względów politycznych sztucznie zamrożone. Mamy najdroższy prąd w Unii i największy smog – to kolejna porażka gospodarczej polityki PiS. Wysokie ceny energii powodują spadek konkurencyjności całej gospodarki, co musi odbić się na naszym eksporcie.
Czytaj też: „Polska rośnie w siłę”. Mrzonki PiS o cudzie gospodarczym
Na wsi utrwalają skansen
Żeby „zabić” PSL i pozbyć się konkurenta o głosy mieszkańców wsi, partia rządząca zachęca ich do wchodzenia w szarą strefę. W Polsce tylko jedna trzecia z 1,3 mln gospodarstw pobierających dopłaty unijne produkuje cokolwiek na rynek. Reszta, czyli prawie milion, to rolnicy tylko z nazwy i z tego przywileju nie zrezygnuje. Rolnikiem w Polsce nie jest osoba utrzymująca się z rolnictwa, ale posiadająca hektar ziemi. To ziemia pozwala nie płacić podatku PIT i być ubezpieczonym w KRUS, co wprawdzie da w przyszłości niższą niż w ZUS emeryturę, ale za to za symboliczne składki.
Tym „rolnikom tylko z nazwy” nie opłaca się legalnie pracować w mieście. Wtedy bowiem musieliby płacić składki na ZUS i podatki od dochodów osobistych. Wolą więc zasilać szarą strefę, np. w budownictwie czy usługach. Albo okresowo wyjeżdżać do pracy w rolnictwie niemieckim, duńskim czy szwedzkim. To się bardziej opłaca. PiS obiecywał, że tego stanu rzeczy nie zmieni. I słowa dotrzymał, a potem dołożył 500 zł, które na wsi od razu dostało wiele rodzin na pierwsze dziecko. Ich legalne dochody są przecież bardzo niskie. W ten sposób partia „kupiła” sobie na wsi wiarygodność i wyrugowała z niej ludowców.
Za utrwalanie na wsi skansenu płaci cała gospodarka. Na wsi są osoby zdolne do pracy, które do ziemi przywiązały przywileje, więc przedsiębiorstwa nie mogą liczyć na to, że zechcą się u nich zatrudnić. Przynajmniej legalnie. Transfery społeczne nie zastąpią też modernizacji rolnictwa, nie przyczynią się do powiększania karłowatych gospodarstw, natomiast handel ziemią rolną został zamrożony. Gwałtowne ocieplenie pokazuje, że nasze rolnictwo nie jest przygotowane na susze, a podaż warzyw krajowych się kurczy. Coraz więcej importujemy.
PiS ze względów wyborczych nazywa rolnictwo lokomotywą gospodarki. To bzdura, jego udział w PKB wynosi zaledwie 2,5 proc. i ciągle się zmniejsza. Owszem, mógłby być dużo większy, gdyby polityka gospodarce sprzyjała, nie zaś jej szkodziła.
Czytaj też: Wzrasta liczba Polaków żyjących w skrajnym ubóstwie
Uszczelnianie się skończyło
Największym sukcesem PiS było to, że udało się uszczelnić lukę w VAT. Na możliwościach bezkarnych oszustw w tym podatku nasza gospodarka dużo straciła, choć nie te setki miliardów, o których ciągle mówi partia Jarosława Kaczyńskiego. Tylko że już w obecnym roku tych imponujących wyników uszczelniania w budżecie nie widać. Wpływy z VAT rosną dużo wolniej. Są powody do obaw, że wkrótce zaczną wyraźnie maleć. Bo szczyt koniunktury gospodarka światowa ma wyraźnie za sobą, a to się odbije na naszej. Ale też dlatego, że obecna władza, gwałtownie podwyższając płacę minimalną, nie reformując wsi, nie likwidując wielkiego klina podatkowego, raczej wpycha ludzi do szarej strefy, niż zachęca, żeby z niej wyszli. Skutek mamy taki, że wszystko drożeje, a tanieje tylko polska waluta.
Czytaj też: Prof. Marek Belka rozlicza politykę gospodarczą PiS
- Cztery lata rządów PiS: Służba zdrowia w stanie przedzawałowym
- Cztery lata rządów PiS: Koszmar dla środowiska
- Cztery lata rządów PiS: Straciliśmy renomę państwa praworządnego
- Cztery lata rządów PiS: W kulturze najlepiej się udała sztuka... dzielenia
- Cztery lata rządów PiS: Polityka historyczna w służbie polityki
- Cztery lata rządów PiS: Szkoła, czyli cała wstecz