Mimo ogromnego wzrostu wydatków socjalnych po kilku latach spadku znów zaczyna rosnąć rzesza osób żyjących w skrajnym ubóstwie. Oznacza to, że pomoc państwa nie zawsze trafia do najbardziej potrzebujących, niektórych coraz częściej wręcz omija, nie dostrzega. GUS wyliczył, że w 2017 r. takich osób było 4,3 proc., a rok później już 5,4 proc. Najszybciej przybywa ich na wsi, ale skrajna nędza dotyka też częściej osób pracujących na własny rachunek w mieście. To mali przedsiębiorcy, których firmy nie są w stanie utrzymać rodzin ich właścicieli. Najwolniej skrajne ubóstwo rośnie wśród emerytów.
Czytaj także: 50 plus (jak dobrze pójdzie) dla niepełnosprawnych od PiS
Budżet domowy prawdę ci powie
GUS takie wnioski wyciąga w oparciu o coroczne badania budżetów domowych. To ważne, ponieważ – nie wprost – ujmowane są w nich także dochody z szarej strefy. W tym badaniu wychodzi więc, że wiele osób bardzo mało zarabiających wydaje o wiele więcej, niż pozwalałyby na to ich zarobki. Czyli dorabiają na czarno. Jeśli więc mimo to tak liczone ubóstwo skrajne rośnie, to znaczy, że w społeczeństwie dzieje się coś złego. Coraz większej grupy rodzin potrzebujących pomocy państwo nie zauważa.
Czytaj także: Pieniądze biedy nie przegonią
Niewydolne, źle opłacane służby socjalne, III sektor odcięty od finansowania
Gdyby państwo działało sprawnie, jako pierwsze zareagowałyby służby socjalne, ośrodki pomocy społecznej. Tylko że pracuje w nich coraz mniej osób, a ci, którzy jeszcze z zawodu nie uciekli, często są biedniejsi od własnych podopiecznych. Tzw. budżetówka relatywnie zarabia coraz mniej, praca służb socjalnych, które wynagradzane są wręcz fatalnie, jest więc coraz gorsza. Ci, którzy powinni osoby żyjące w skrajnym ubóstwie na swoim terenie wyłuskiwać i obejmować pomocą państwa, stają się coraz mniej efektywni, sami bowiem potrzebują wsparcia.
A warto zauważyć, że „skrajne ubóstwo” oznacza życie poniżej minimum egzystencji. Czyli tacy ludzie nie tylko odżywiają się na tak niskim poziomie, że nie gwarantuje on odzyskania straconych sił, ale nie uczestniczą w ogóle w życiu społecznym. Nie stać ich na bilety komunikacji miejskiej, nie mówiąc o kinie czy książce. Nierzadko są bezdomni, więc żadna pomoc do nich nie dociera. Tym bardziej że organizacje pozarządowe, na które wcześniej można było liczyć, same zostały w dużej mierze od funduszy państwa odcięte, więc także przestały pomagać.
Czytaj więcej: Polska polityka działa jak „chwilówki”
Ubóstwo ustawowe – gdy państwo nie widzi obywateli
W tej sytuacji nie dziwi, że jeszcze szybciej niż ubóstwo skrajne rośnie tzw. ubóstwo ustawowe. Czyli grupa osób żyjących biednie, ale którym pomoc państwa się nie należy, bo ich dochody są wyższe niż progi uprawniające do starania się o pomoc. Mimo inflacji tych progów się bowiem nie podnosi. Można się domyślać, że są to rodziny, do których 500 plus nie dociera, bo albo dzieci nie mają, albo mają starsze niż 18 lat. Ich sytuacją państwo nie jest zainteresowane, dla nich już brakuje.
Teraz 500 plus należy się już na każde dziecko. Specjaliści ostrzegają, że w związku z tym skrajne ubóstwo może rosnąć jeszcze szybciej. Według szacunków Instytutu Badań Strukturalnych tylko 300 mln zł rocznie trafi bowiem do kieszeni rodzin najbardziej potrzebujących pomocy, a aż 5 mld zł zasili budżety rodzin najbogatszych. Państwo pomaga tym, którzy są w stanie zrewanżować się przy urnie wyborczej. Osoby bardzo biedne, bardzo stare i bardzo chore nie głosują, więc zostawiono je bez pomocy.
Czytaj więcej: PiS przelicytował sam siebie