Artykuł w wersji audio
Do niedawna, gdy bank odmawiał udzielenia pożyczki, nie musiał się tłumaczyć dlaczego. Doradcy kredytowi nieoficjalnie podpowiadali, na co trzeba uważać, co obniża naszą kredytową wiarygodność. Że np. kupno auta w jaskrawym kolorze albo płacenie w aptece kartą kredytową może zmniejszyć nasze szanse na kredyt lub go podroży. Z przyjętego przez bank algorytmu wynika bowiem, że w profilu ryzykownego klienta znalazło się upodobanie do jaskrawych kolorów samochodów i nazbyt szybkiej jazdy. Z kolei ludzie zdrowi często leków nie kupują, więc na wszelki wypadek lepiej płacić w aptece gotówką, by nie zostawiać śladów i nie narażać się na podejrzenie, że jesteśmy ciężko chorzy i możemy nie zdążyć przed śmiercią z ratami. Mówi się też, że banki chętniej pożyczają właścicielom psów (spacery służą zdrowiu) niż kotów. Lub że starając się o pożyczkę hipoteczną, lepiej nie negocjować z kilkoma bankami, bo wtedy łatwo zostać uznanym za desperata, który szuka jakiejkolwiek oferty.
Przyczyny odmowy
Banki tych pogłosek nie komentowały, przyczyn odmowy nie wyjaśniały. Szansę na ich poznanie miał tylko klient zdeterminowany, przekonany, że jemu pożyczka się należy. Taki jak pani W., która wpłaciła deweloperowi 20 tys. zł zaliczki na mieszkanie i nie mogła uwierzyć, że bank odmówił jej kredytu hipotecznego. Uczciwie przecież wyliczyła swoje dochody oraz przyznała, że ma jeszcze do spłacenia 21 tys. zł kredytu studenckiego. Zapewniła, że stare raty, po 200 zł miesięcznie, nie pogarszają na tyle jej sytuacji finansowej, żeby nie poradziła sobie ze spłatą kolejnej pożyczki. Zdziwiła się, kiedy dostała odmowę. Wkurzyła, gdy pracownik banku w końcu powiedział, że przyczyną odmowy było to, że klientka skłamała. Kłamczusze pożyczać jest ryzykownie. Na czym miałoby polegać jej kłamstwo, bank już nie wyjaśnił.
Wkurzona pani W. zwróciła się o pomoc do Biura Rzecznika Finansowego. Sprawa okazała się banalnie prosta. – Bank, który zawsze przed zawarciem umowy zwraca się po informacje o kliencie do Biura Informacji Kredytowej (BIK), dowiedział się, że pani W., owszem, spłaca końcówkę kredytu studenckiego, ale jej miesięczne raty wynoszą nie 200, ale 280 zł – wyjaśnia Izabela Dąbrowska-Antoniak z biura rzecznika. – BIK zapomniało tylko dodać, że 80 zł wzięło na siebie państwo, więc pani W. rzeczywiście spłaca tylko po 200 zł. A więc nie skłamała. Bank w końcu udzielił jej kredytu.
Gdyby nie pomoc rzecznika, klientka o przyczynie odmowy by się nie dowiedziała. Nie tylko nie mogłaby więc zawrzeć z deweloperem ostatecznej umowy na mieszkanie, ale straciłaby też 20 tys. wpłaconej zaliczki. Teraz już nikt interweniować w podobnych sprawach nie musi. W Prawie bankowym, dzięki usilnym zabiegom Fundacji Panoptykon, znalazł się bowiem zapis nakazujący pożyczkodawcom, na żądanie klienta, wyjaśnić przyczyny odmowy. Wielu nieporozumień da się dzięki nowym zapisom uniknąć. Przy okazji mogą też wyjść na jaw zachowania banków, które im sympatii klientów nie przysporzą, a zdarzają się nagminnie.
Tylko w ubiegłym roku banki w Polsce udzieliły 7 mln 440 tys. kredytów konsumenckich oraz 227 tys. mieszkaniowych – wylicza Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich. Twierdzi jednak, że informacjami na temat liczby odmów banki nie dzielą się nie tylko ze związkiem, ale nawet z Komisją Nadzoru Finansowego. To ich biznesowa tajemnica. Jej rąbka można jednak spróbować uchylić. Otóż każdy bank czy SKOK przed podjęciem decyzji kredytowej sprawdza finansową historię klienta w BIK. Takich zapytań – jak poinformowała nas Małgorzata Bielińska z BIK – było w ubiegłym roku 20 mln 697 tys. To znaczy, że tyle osób starało się o pożyczkę. Rok wcześniej 19 mln 994 tys.
Zatem różnica między liczbą zapytań, w wyniku których instytucja finansowa mogła odesłać klienta z kwitkiem, a liczbą udzielonych pożyczek jest ogromna. Jej część to zapewne efekt równoległych negocjacji klientów z kilkoma bankami. Gdy dostaną kredyt na lepszych warunkach, w pozostałych bankach najczęściej sami z niego rezygnują. Ale odmów też musi być wiele. Stąd też bierze się powodzenie ofert reklamowanych jako „pożyczki bez BIK”. W bankach nie da się tej procedury ominąć.
– Dwoma najważniejszymi czynnikami, decydującymi o przyznaniu lub odmowie pożyczki, jest historia kredytowa, ta zaczerpnięta z BIK, oraz obecna sytuacja finansowa klienta – wyjaśnia Jerzy Bańka. Z BIK każdy bank dowie się, kiedy i w jakiej wysokości kredyty już zaciągaliśmy, a także czy spłacaliśmy je regularnie i bez opóźnień. Jeśli zalegamy z płaceniem rachunków, np. za prąd czy telefon, BIK także może być o tym informowane. Podobnie jak o notorycznym „przeciąganiu” limitu na karcie kredytowej.
Bywa, że BIK wie więcej niż sami zainteresowani. Czasem jednak są to informacje nieprecyzyjne, jak w przypadku pani W. Takie sytuacje były często przedmiotem skarg klientów składanych u rzecznika finansowego na odmowę pożyczki i przyczyniły się do zmiany przepisów.
Skorzystał z tego m.in. pan K. Owszem, zaciągał w ostatnich latach kilka kredytów, ale każdą ratę spłacał w terminie. Dlaczego odmówiono mu kolejnego? Okazało się, że winny był właśnie jeden z banków. – Mimo że klient zawsze spłacał raty w terminie, to jedną z nich bank zaksięgował z opóźnieniem – opowiada Dąbrowska-Antoniuk. – Jesteśmy tego pewni, ponieważ pan K. szczęśliwie zachował wszystkie dowody wpłat. To błędne zaksięgowanie jednej raty miało jednak dla niego fatalne konsekwencje, uczyniło z niego notorycznego dłużnika. Przy spłacie kolejnej bank odliczał najpierw karne odsetki za zwłokę, więc wychodziło mu, że klient spłacił za mało. I tak w kółko.
W ten sposób w bazie BIK pan K. figurował jako uporczywie niedotrzymujący umowy, finansowo niewiarygodny dłużnik. I stąd wzięła się odmowa. Gdyby nowe prawo nie weszło w życie, pan K. nie dowiedziałby się o jej przyczynie, a po jakimś czasie zgłosiłby się do niego komornik po spłatę narosłych odsetek. Banki nie mają bowiem w zwyczaju informować klienta, że ich zdaniem nie rozliczył się z nimi do końca. Dowiadujemy się o tym najczęściej wtedy, gdy komornik wchodzi nam na konto.
Obowiązek wytłumaczenia klientowi, dlaczego został uznany za niewiarygodnego, daje mu szansę na szybkie wyjaśnienie sprawy. Albo dostosowanie się do oczekiwań banku. Może mieć też walor edukacyjny. Niewiele osób zdaje sobie np. sprawę, że jeśli mają karty kredytowe, to nawet gdy z nich nie korzystają, bank sumuje wszystkie limity i uznaje, że na taką właśnie kwotę jesteśmy zadłużeni. Nie szkodzi, że nie jesteśmy – w każdej chwili możemy być. Przed zwróceniem się do banku o kredyt, zwłaszcza hipoteczny, warto więc z kart zrezygnować, ograniczając się do jednej z niewielkim limitem. Mimo że wcześniej pracownik tego samego banku usilnie nas na wzięcie tych kart namawiał, bo miał od tego prowizję.
Ryzykowny klient
Ale najlepiej wcześniej samemu sprawdzić swoje szanse, czyli wiarygodność kredytową w BIK – za darmo. – Trzeba założyć konto w naszym serwisie internetowym i w trakcie procesu rejestracji potwierdzić swoją tożsamość – radzi Małgorzata Bielińska. Potem można skorzystać z analizatora, który do danych przekazanych BIK przez instytucje finansowe dołoży te dotyczące naszych dochodów i wydatków, które zadeklarujemy sami.
Algorytm przetworzy dane, jakie BIK zebrał na nasz temat, łącznie z tymi, o których nie mamy pojęcia, że są dla kredytodawcy istotne, i oceni w punktach naszą finansową wiarygodność. Maksymalna liczba punktów wynosi 100, ale nawet przy 80 niemal każdy bank chętnie udzieli pożyczki. Dowiemy się więc, czy w ogóle jest po co iść do banku, który będzie nas oceniać właśnie na podstawie portretu wyrysowanego przez BIK. W tym celu w systemie BIK automatycznie zostanie stworzony nasz profil i porównany z bazą tych, którzy spłacają kredyty najrzetelniej, albo takich, którzy ze spłatą zalegają. Efektem będzie nasz wskaźnik wiarygodności, czyli scoring.
Katarzyna Szymielewicz, prezes Fundacji Panoptykon, do profili tworzonych przez BIK zastrzeżeń nie ma. – Są przecież tworzone na podstawie twardych danych z przeszłości – uważa. Takich jak nasza terminowość w spłacie rat wcześniej zaciąganych pożyczek czy rzetelność w regulowaniu rachunków. Ten algorytm kolorów aut ani szybkiej jazdy nie uwzględnia.
O szczegółach, czyli jakie dokładnie cechy składają się na ów profil oraz za co i ile przyznaje się „punktów karnych”, BIK mówić nie chce, to tajemnica firmy. Tym bardziej o mniej oczywistych cechach, z których nie zdajemy sobie sprawy. Na przykład jak wpływa na naszą wiarygodność kredytową to, czy mamy zwyczaj wykorzystywać pełny limit na naszej karcie kredytowej. Odpowiedź twierdząca może świadczyć o skłonności do zadłużania się, czyli że lubimy zachowania ryzykowne, a to wiarygodność kredytową obniża. Ale jeśli kredyt na karcie spłacamy regularnie, to może wręcz odwrotnie – stać nas na duże wydatki, więc warto nam pożyczać. Bo jak nie nam, to komu?
Tak czy inaczej, własny profil warto sobie w BIK zamówić, mając świadomość, że z każdym niezapłaconym rachunkiem czy niespłaconym wierzycielem może się on zmienić. BIK uzbroi nas w punkty, ale wagi, jakie algorytm przywiązał do poszczególnych cech, pozostaną dla zainteresowanych tajemnicą. Co najwyżej po zmianie prawa dowiemy się, jakie cechy nasz profil poprawiają, a jakie mu szkodzą. Po ocenę własnej wiarygodności kredytowej zgłosiło się już do BIK ponad milion osób. Z każdym rokiem będzie ich zapewne szybko przybywać.
Kiepski profil z BIK może nas szansy na kredyt pozbawić, ale nieskazitelny nie jest jeszcze gwarancją, że go dostaniemy. Bo niezależnie od tego profilu każdy bank, z którego korzystamy, na podstawie własnego algorytmu też wylicza nam scoring. W ten sposób buduje własny wskaźnik naszej wiarygodności kredytowej w najbliższej przyszłości. Jerzy Bańka przekonuje, że ów scoring ma trzeciorzędne znaczenie, ale Panoptykon uważa, że z czasem będzie ono szybko rosło, szczególnie w przypadku szybkich pożyczek udzielanych online. Więc lepiej patrzeć bankowi na ręce, bo prawo nie ogranicza źródeł, z których może korzystać.
Oprócz tego, że kopalnią informacji o naszych zachowaniach są karty kredytowe (to z nich bank się dowie, że dużo wydajemy na leki albo że mamy zwyczaj zaglądać do monopolowego w sobotę rano), mogą nią być także media społecznościowe. To w nich umieszczamy zdjęcie naszego auta na Facebooku, informujemy o wykupionej właśnie wycieczce last minute czy o tym, że jesteśmy członkiem klubu osób często latających samolotem. Każda z tych informacji może mieć znaczenie, jeśli w stworzonym przez algorytm profilu ryzykownego klienta znajdą się osoby, które kupują dobra luksusowe, czy turyści decydujący się na tańsze wakacje w ostatniej chwili. Albo informacja o poważnej chorobie czy planowanym rozwodzie.
– Ta cała wiedza, którą na nasz temat zdobywa bank, wbrew pozorom nie służy wcale temu, żeby jak najlepiej dopasować ofertę do konkretnego klienta. Taka usługa byłaby dla banku zbyt droga – stwierdza Katarzyna Szymielewicz. – Celem scoringu jest wyłącznie zminimalizowanie ryzyka, odsianie tych klientów, którzy mogą się okazać niewiarygodni. To zadanie dla algorytmu, praca człowieka za dużo kosztuje. Problem w tym, że opracowywane przez banki modele statystyczne w przypadku nietypowego klienta mogą prowadzić do błędnych i niesprawiedliwych decyzji. W danych, z których korzystają banki, zdarzają się błędy, a w samej logice modeli mogą być zaszyte krzywdzące uprzedzenia i stereotypy – mówi.
To mocna teza. Choć może Panoptykon boi się na wyrost? Trudno to zweryfikować, bo ani BIK, ani banki nie ujawniały do tej pory listy czynników, które mają wpływ na ocenę wiarygodności klientów. W Niemczech inicjatywa Open SCHUFA doprowadziła jednak do tego, że banki udostępniły 20 tys. ocen scoringowych osób, które dobrowolnie wzięły udział w projekcie badawczym. Wynik badania potwierdził obawy Panoptykonu. Niemieckie banki przyznały, że biorą pod uwagę m.in. płeć, wiek i częste zmiany miejsca zamieszkania, a to może prowadzić do dyskryminacji osób młodych, niekoniecznie gorzej zarabiających.
Polskie banki do tej pory nie przyznawały się nawet do tego, o czym wiedzieli wszyscy – że gorzej oceniają wiarygodność dobrze zarabiających freelancerów niż gorzej sytuowanych osób ze stałą umową o pracę. Teraz będą musiały to zrobić. Nowe przepisy nie zmieniają reguł gry, ale czynią je bardziej przejrzystymi. Nie zmuszą instytucji finansowych, żeby zaczęły pożyczać osobom, które mogą długu nie zwrócić, ale mogą skłonić banki do wytłumaczenia, dlaczego uznają kogoś za klienta wysokiego ryzyka.
Obawy, że banki stosują praktyki dyskryminacyjne, potwierdził ostatnio m.in. Maciej Samcik na swoim blogu Subiektywnie o finansach. Mąż i żona mający wspólnotę majątkową, czyli teoretycznie identyczną wiarygodność finansową, od jednego z banków dostali jednocześnie ofertę pożyczki. Kobieta – na niższą sumę i na gorszych warunkach, mężczyzna – bardziej korzystną. – To tylko marketing, ale nie możemy wykluczyć, że na podobnych zasadach są również przyznawane kredyty – przypuszcza Katarzyna Szymielewicz. Więc teraz Fundacja Panoptykon oraz Biuro Rzecznika Finansowego będą mogły uważniej patrzeć bankom na ręce. A klienci, jeśli uznają scoring za nierzetelny, mogą zażądać, aby ich kredytową wiarygodność ocenił żywy człowiek, a nie Wielki Brat.