Rynek

Rządowa elektroklęska. NCBiR wyklucza Ursusa z przetargu na „polskie autobusy elektryczne”

Elektrobus CS10LFE Elektrobus CS10LFE Ursus Bus / •
Miało być ponad tysiąc polskich autobusów elektrycznych, na razie nie będzie żadnego. Wielki narodowy projekt zakończył się klęską.

Elektromobilność to jeden z filarów Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju obecnego rządu. Tymczasem nie ma nie tylko obiecanych przez premiera polskich samochodów elektrycznych, ale także autobusów. Politycy chcieli stworzyć specjalny autobus, zbudowany w maksymalnym stopniu z polskich komponentów. Miał on być produkowany seryjnie, a dzięki sporym rządowym dotacjom okazać się tanim, a zatem atrakcyjnym pojazdem dla miast. Wiele samorządów wstępnie wyraziło już nawet zainteresowanie zakupem takiego rdzennie polskiego elektrobusa – orientacyjna lista zamówień liczyła ponad tysiąc sztuk.

NCBiR wykluczył Ursusa z przetargu na narodowe elektrobusy

Jednak na razie te plany trzeba odłożyć, bo Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR) właśnie unieważniło przetarg na ten narodowy autobus. A gra toczyła się o ponad 3 mld zł! Wystartowało dwóch polskich producentów – Autosan i Ursus oraz naukowcy z Politechniki Śląskiej. Do finału konkursu przeszedł tylko Ursus, bo dwie pozostałe oferty NCBiR unieważnił. Teraz okazało się, że walczący o przetrwanie Ursus Bus, który ma poważne kłopoty finansowe, też nie dostanie zamówienia. Trudno się dziwić, skoro na razie nawet nie wiemy, czy Ursus w ogóle będzie produkował autobusy. Z części dotychczasowych kontraktów zrezygnował i ma ogromne opóźnienia w dostawach.

Czytaj także: Autosan liderem polskiej elektromobilności? Na pewno pupilkiem PiS

Wielka klapa „polskiej elektromobilności”

Wielki konkurs kończy się zatem wielką porażką. Jednak od początku wydawał się dość dziwny. Nieprzypadkowo nie wziął w nim udział żaden liczący się w Europie producent autobusów, łącznie z Solarisem. Chociaż firma ta jest w hiszpańskich rękach, to wciąż w Polsce wytwarza swoje produkty i jest jednym z liderów elektromobilności na naszym kontynencie. To właśnie Solaris oferuje dziś „polskie autobusy elektryczne”, które w większości eksportuje, bo na naszym rynku popyt na nie jest wciąż niewielki. Rząd chciał tak naprawdę zrobić Solarisowi konkurencję, zakładając, że powstanie model tańszy, atrakcyjny dla naszych miast, nawet jeśli nie przebije się na zachodnie rynki.

Trudno powiedzieć, czy ten projekt w ogóle miał szanse powodzenia. Wiele samorządów co prawda wstępnie deklarowało zainteresowanie tym wirtualnym polskim elektrobusem, ale przyznawało, że nie zna żadnych szczegółów. Nie wiadomo zatem, na jakich zasadach miałby on być kupowany – bez przetargu, z pominięciem procedury zamówień publicznych? Nie mówiąc już o wciąż wątpliwych korzyściach z zakupu dużej liczby takich pojazdów przy obecnym poziomie technologicznym. To prawda, że autobusy elektryczne są ciche i nie emitują spalin (chociaż zanieczyszczenia w Polsce powstają tam, gdzie produkowany jest prąd z węgla). Jednak cena zakupu takich pojazdów jest wciąż bardzo wysoka, a doliczyć należy koszt infrastruktury ładującej na mieście, bo elektrobus nie jest w stanie przejeździć bez doładowywania całego dnia.

Solaris – jedyna szansa na polskiego elektrobusa

Klęska przetargu NCBiR pokazuje, że elektromobilność warto rozwijać, ale z głową. Ani Ursus, ani Autosan, czyli dwaj wciąż polscy kapitałowo producenci, nie są dziś w stanie zawojować rynku. Ten pierwszy wciąż nawet nie ma autobusu elektrycznego w swojej ofercie i dopiero wraca do gry po tym, jak uratowała go Polska Grupa Zbrojeniowa. A ten drugi nazbyt ambitnie inwestował w przyszłość i dzisiaj walczy o przetrwanie. Czy nam się to podoba, czy nie, tylko Solaris może być dzisiaj podstawą rozwoju elektrobusów w Polsce. Zamiast narzekać, że został sprzedany obcym, lepiej wspierać właśnie tę firmę. Bo tylko ona może nas uchronić przed zalewem autobusów z Chin.

Czytaj także: PKP Intercity rezygnuje z Dartów. Koniec marzeń o „polskim Pendolino”?

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną