Ceny energii w Polsce zaczęły gwałtownie rosnąć w drugiej połowie 2018 r., głównie z powodu drożejących uprawnień do emisji. Zgodnie z europejskim prawem muszą je kupować wszystkie instalacje produkujące CO2. Mechanizm ten (EU ETS) przez lata funkcjonował niemrawo, ale w 2017 r. państwa unijne dogadały się w sprawie reformy, tak by mógł on wreszcie spełniać swoje pierwotne zadanie, czyli przyspieszyć dekarbonizację Unii. Na rezultaty trzeba było poczekać kilka miesięcy. O ile cena tony CO2 w grudniu 2017 r. kosztowała 7 euro, o tyle rok później było to już 25 euro. Dla polskiej energetyki, która w 80 proc. bazuje na wysokoemisyjnym węglu, był to szok. Ceny prądu w hurcie poszybowały, wzrost był jednym z największych w całej Europie.
Widząc, że drożejąca energia może wpłynąć na preferencje polityczne Polaków w roku podwójnych wyborów, rząd postanowił działać. Pod koniec grudnia weszła w życie tzw. ustawa prądowa, która zamroziła na poziomie z 2018 r. rachunki za prąd wszystkim odbiorcom w Polsce: gospodarstwom domowym, firmom, ale też samorządom. Firmom energetycznym zagwarantowano rekompensaty, a odbiorcom spokój.
Ustawa została napisana tak niedbale, że sparaliżowała cały rynek energii i wywołała ogromny chaos prawny. Przez ostatnich pięć miesięcy rząd nie był w stanie przyjąć kluczowego rozporządzenia do ustawy, które pozwoliłoby firmom energetycznym wyliczać rekompensaty. W efekcie te w większości przestały sprzedawać prąd, a odbiorcy stracili pewność, jakie rachunki mają płacić.
Rząd uśmiercił rynek energii
Problem nie dotknął większości gospodarstw domowych, których stawki za prąd są regulowane przez prezesa URE, ale uderzył z ogromną siłą w firmy, które kupują energię na wolnym rynku. Kiedy przedsiębiorstwa otrzymały pierwsze faktury w 2019 r., zaczęły masowo wzywać spółki energetyczne do utrzymania cen z 2018 r., powołując się bezpośrednio na ustawę. Jedna z fabryk sprzętu górniczego z okolic Lublina w piśmie przesłanym państwowemu sprzedawcy energii uzasadniła swoje roszczenie bardzo trudną sytuacją finansową. Jej rachunek za energię wzrósł bowiem o 66 proc. Sprzedawca odpowiedział, że korekta faktur nastąpi, ale dopiero po wejściu w życie rozporządzenia, a bieżące rachunki należy regulować zgodnie z podpisanymi umowami. Podobnych przykładów były setki, jeśli nie tysiące.
Czytaj także: Rząd porażony cenami prądu
W kłopoty wpadły też samorządy, które podobnie jak firmy zostały zmuszone do płacenia wyższych rachunków, co zdestabilizowało ich budżety i plany wydatkowe. Śląski Związek Gmin i Powiatów zwrócił się do premiera z pytaniem, czy ma odsyłać firmom energetycznym rachunki za prąd wystawione niezgodnie z ustawą. W kłopoty wpadła m.in. Jelenia Góra, która w 2018 r. za późno podpisała umowę na zakup energii i fakturę za styczeń otrzymała od sprzedawcy rezerwowego. Cena za energię była kilkakrotnie wyższa niż obowiązująca na rynku. Z kolei Łódź jako pierwsza się postawiła i ogłosiła, że od 1 czerwca nie będzie płacić faktur za energię elektryczną po wyższych stawkach niż w 2018 r.
Ustawie prądowej od samego początku dokładnie przyglądała się Komisja Europejska, która widziała w niej zbyt dużą ingerencję państwa w rynek i okrojenie kompetencji prezesa URE, którego niezależność jest chroniona unijnym prawem. Było jasne, że przepisów w kształcie przyjętym przez rząd nie da się utrzymać. Pierwszą nowelizację przeprowadzono już w lutym – przywróciła kompetencje URE, ale nie rozwiała chaosu. Firmy energetyczne wciąż nie wiedziały, jakie rachunki wystawiać. Szybko też się okazało, że Brukseli to nie wystarczy. W połowie kwietnia minister energii Krzysztof Tchórzewski przyznał, że konieczne będą kolejne zmiany.
Średni i duży biznes dostanie wyższe rachunki
Tego, co zmieni się w przepisach, nie było wiadomo aż do 29 maja. Tego dnia wiceminister energii Tadeusz Skobel i dyrektor departamentu elektroenergetyki w resorcie Paweł Koroblowski podczas Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego poinformowali, że zakończyły się rozmowy w sprawie ustawy prądowej, i opisali kształt kompromisu z Brukselą. Według ich słów ceny energii będą zamrożone dla wszystkich, ale tylko do końca czerwca. Od 1 lipca stawki za energię będą rozmrożone dla firm zatrudniających minimum 50 pracowników. Zdaniem Skobla tego rodzaju podmioty (czyli de facto cały średni i duży biznes) będą mogły ubiegać się o wsparcie ze względu na wzrost cen prądu w ramach tzw. pomocy de minimis, która nie wymaga zgody Brukseli. Dla jednej firmy wysokość rekompensat wraz z innym wsparciem (np. ulgami podatkowymi) nie będzie mogła przekroczyć 200 tys. euro brutto w ciągu trzech kolejnych lat podatkowych. Oznacza to, że dla większego biznesu obracającego milionami złotych wsparcie to będzie niezauważalne.
Urzędnicy z resortu energii poinformowali też, że efekt ustaleń z Komisją ma się znaleźć w nowelizacji ustawy prądowej, którą Sejm rozpatrzy między 12 a 14 czerwca. Pierwsze rekompensaty dla firm energetycznych miałyby zostać wypłacone koło 20 sierpnia, co oznacza, że niedługo potem korekty rachunków powinien otrzymać biznes. Taki kształt kompromisu byłby bardzo korzystny dla rządu. Oznaczałby bowiem, że ceny energii będą przez cały rok zamrożone dla gospodarstw domowych, małych firm i samorządów aż do 2020 r. Ale nie jest to takie pewne.
Czytaj także: Z czego najbardziej zapamiętamy 2018 r.? Walka o prąd
Kompromisu z Brukselą jeszcze nie ma
Kilka godzin po słowach Skobla i Koroblowskiego ministerstwo energii podało w komunikacie, że dialog z Komisją w sprawie cen prądu „wkroczył w decydującą fazę”, a „pozytywne zakończenie jest coraz bliżej”. Oznacza to, że rozmowy nie zostały zakończone. Co więcej, resort przyznał, że zakres beneficjentów ustawy został uzgodniony, ale tylko wstępnie. Czyli może on jeszcze ulec zmianie.
Moi rozmówcy z Brukseli sugerują, że niepewny jest szczególnie los samorządów – Komisja ma naciskać, by ceny prądu zostały dla nich uwolnione. Wszystko wskazuje na to, że serial z cenami energii będzie trwać, a jego finał jest nieunikniony – ustawa prądowa obowiązuje tylko do końca roku. Gwałtowny wzrost cen energii, jaki nas czeka w 2020 r., będzie już zmartwieniem kolejnego rządu.