Monika Morawiecka została prezesem PGE Baltica, spółki córki Polskiej Grupy Energetycznej, powstałej w celu budowy farm wiatrowych na Bałtyku. Wiadomość ta wywołała spore poruszenie. W internecie zawrzało, głównie za sprawą nazwiska, akustycznego i dobrze znajomego. Tak, to z tych Morawieckich jest pani Monika. Nie jest ona jednak rodzoną siostrą premiera, tak jak Anna, która ubiegała się o stanowisko burmistrza Obornik Śląskich (bez efektu), ale siostrą stryjeczną. Polacy muszą się dziś intensywnie uczyć powiązań rodzinnych, bo dobra zmiana obsadza stanowiska, sięgając często po kuzynów i pociotków, więc łatwo się pogubić. Tak jak dziennikarze notorycznie gubią się w powiązaniach familii Kaczyńskich i Tomaszewskich. Bo, na przykład, słynny Jan Maria Tomaszewski (teść Birgfellnera) jest bratem ciotecznym Jarosława Kaczyńskiego, ale Grzegorz Jacek Tomaszewski (wydawca „Gazety Polskiej”) oraz Konrad Tomaszewski (b. dyrektor Lasów Państwowych) są stryjecznymi braćmi Jana Marii, ale nie Jarosława Kaczyńskiego. Więc to tylko rodzina rodziny.
Czytaj także: Ile PiS płaci za stołki i jak z tym skończyć?
Morawiecka w PGE od 12 lat
Wróćmy jednak do pani Moniki Morawieckiej. Jej nominacja w branży energetycznej nie została odebrana jako kolejny przykład nepotyzmu i kolesiostwa, tak jak przyjęto nominowanie na stanowisko PGE GiEK, a potem PGE Energia Odnawialna ambitnego działacza PiS ze Zgorzelca (który został ostatnio aresztowany). Morawiecka nie wzięła się znikąd, pracowała w PGE na stanowisku dyrektora do spraw strategii od lat, więc o sprawach energetyki ma pojęcie. Pytanie, czy ma też pojęcie o prowadzeniu wielkiego procesu inwestycyjnego, jakiego jeszcze w Polsce nie przerabialiśmy. Ale to odrębne zagadnienie.
Wielkie elektrownie wiatrowe na morzu to wielkie koszty
Energetyka wiatrowa na morzu to kosztowna i dość skomplikowana sprawa. PGE do 2030 r. chce wybudować na Bałtyku farmy wiatrowe o łącznej mocy 2,5 GW. Zakładany koszt to kilkanaście miliardów złotych, ale mówi się, że trzeba będzie wydać nawet 30 mld zł.
Morze ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne – używając określenia słynnego elektryka. Plusy dodatnie to dobre warunki wiatrowe i miejsce, dzięki czemu można budować instalacje ogromnych rozmiarów i potężnej mocy, dużo większe niż na lądzie. Plus ujemny jest taki, że prąd produkowany jest daleko od odbiorców, do których trzeba go doprowadzić podwodnym kablem. Więc inwestycje sieciowe są równie duże i kosztowne, jak same sztuczne wyspy, które trzeba wybudować na morzu.
Czytaj także: Węgiel i ropa – paliwa dla biednych
PiS obiecał, więc niszczy energetykę wiatrową na lądzie
Dziś więc energia odnawialna z morza wymaga dotowania, w przeciwieństwie do energii wiatrowej na lądzie, która jest już konkurencyjna wobec tradycyjnych źródeł.
Z sobie tylko znanych powodów PiS postanowił zniszczyć energetykę wiatrową na lądzie i żeby mu nie zarzucono, że jest tak całkiem przeciwny energii odnawialnej (bo jest), postawił na morską energetykę wiatrową. W najbliższej dekadzie będzie więc trwało budowanie farm wiatrowych na morzu i likwidowanie ich na lądzie. Projekt Polskiej Polityki Energetycznej zakłada, że do 2035 r. większość instalacji wiatrowych musi trafić na złom. Jak wyjaśnia minister energii, jest to realizacja zobowiązania wyborczego PiS. Przyznaje tym samym, że pod względem ekonomicznym takie działanie nie ma sensu.
Morawiecka dotąd twardo za węglem, a przeciw OZE
Pani prezes Morawiecka też ma spore rozterki. Jeszcze niedawno była gorącą przeciwniczką energetyki odnawialnej i jako zapamiętała twitterowiczka zasypywała sieć krytycznymi opiniami na temat OZE, widząc w niej zagrożenie dla energii z węgla. To częsty pogląd wśród menedżerów państwowej energetyki, których te nowe wydumki energetyczno-klimatyczne irytują. Uważają, że tak jak było, było najlepiej: węgiel, wielkie elektrownie, potężne sieci przesyłowe i centralne sterowanie. A nie kombinacje z prosumentami, którzy sobie sami produkują prąd, elektrowniami wiatrowymi, które zależne są od wiatru itd. Dziś niektórzy wypominają Morawieckiej niedawne komentarze w sieci, kiedy grzmiała, że zmiany w energetyce sprawią, iż popyt na węgiel spadnie. Dziś przyznaje, że ze zmianą stanowiska musiała się trochę nawrócić na zieloną energię. Nie od dziś wiadomo, że punkt siedzenia określa punkt widzenia. Gorzej, że projekt wielkich elektrowni wiatrowych na Bałtyku może być mirażem. Bo łatwiej jest zburzyć wiatraki na lądzie, niż zbudować na morzu.