Wojna związkowców z Jastrzębskiej Spółki Węglowej z ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim toczy się od wielu miesięcy. Liderzy stoją murem za prezesem spółki Danielem Ozonem, którego minister chce się pozbyć. Minister, który jeszcze niedawno jednym ruchem odwoływał całe zarządy spółek skarbu państwa, w Jastrzębiu okazuje się bezradny. Musi ulegać argumentom górniczej siły.
I to w dosłownym sensie, bo ostatnio związkowcy po prostu wtargnęli na posiedzenie rady nadzorczej i przerwali je. Obawiali się, że rada może odwołać prezesa Daniela Ozona, a do tego nie chcieli dopuścić. Twierdzą, że tylko Ozon jest gwarantem bezpieczeństwa JSW. O tych wydarzeniach i planowanej wyprawie górników do Warszawy w celu zorganizowania protestu pod Ministerstwem Energii pisał niedawno w komentarzu Jan Dziadul.
Cichy związkowy układ zamknięty
Mnie jednak bardziej zafrapował konflikt w łonie górniczych związkowców. Oto bowiem jedna z central związkowych JSW stanęła murem za ministrem, a nie prezesem. To Federacja Związków Zawodowych „Jedność” z Ornontowic, gdzie działa jedna z kopalń JSW – Budryk. Jedność powstała stosunkowo niedawno i nie należy do głównych rozgrywających w JSW. Nie jest reprezentatywną organizacją związkową, czyli taką, która może negocjować w najważniejszych sprawach dla pracowników firmy. Za takie uznawane są te organizacje, do których należy przynajmniej 7 proc. załogi.
W JSW są takie trzy: Solidarność, ZZ „Kadra” i Federacja ZZG. Portal Bankier.pl policzył niedawno, że w JSW są aż 122 związki zawodowe, a poziom uzwiązkowienia przekracza 120 proc.! Pracownikowi wolno bowiem należeć do więcej niż jednego związku. Po co?
A no właśnie. To postanowił ujawnić przewodniczący Jedności Wiesław Wójtowicz, który wystosował do ministra Tchórzewskiego mały donos. To list otwarty opisujący działalność „pseudozwiązkowców JSW” – jak to ich nazwał – i „cichy związkowy układ zamknięty”. List jest niezwykle ciekawą ilustracją, jak dziś funkcjonują związki zawodowe w spółkach skarbu państwa.
Czytaj także: Solidarność ma problem: solidaryzować się z pracownikami czy ze swoim rządem?
Walka o posady dla działaczy
Po pierwsze, trwa walka o członków, bo im liczniejsza organizacja, tym więcej związek ma do powiedzenia. Jednak najważniejsze jest to, że od liczby członków zależy liczba oddelegowanych do pracy związkowej działaczy. Norma przewiduje, że na trzystu członków przypada jeden pracownik etatowy oddelegowany do pracy związkowej. Praca czysta, za biurkiem, nie trzeba zjeżdżać i fedrować, a zarabia się, jakby się fedrowało.
Często nawet lepiej, bo szef Jedności opisuje proceder fikcyjnego przydzielania działaczom wysokopłatnych stanowisk podziemnych (na których ci nigdy nie pracowali) tylko po to, by na powierzchni ich zarobki były wyższe. Płaci oczywiście spółka. Dyrektorzy kopalń i szefowie JSW akceptują taką praktykę, bo chcą dobrze żyć ze związkowcami. Wiedzą, że wejście z nimi w konflikt skończy się dla nich fatalnie. A jeśli będą żyli dobrze, to nawet minister nic im nie zrobi.
Czytaj także: Czy związkowcy to święte krowy
Przechwytywanie, przenoszenie, dyscyplinowanie, czyli walka o składki
Szefowie organizacji związkowych muszą więc pilnować swej członkowskiej armii, bo od tego zależy ich kariera na powierzchni. Tymczasem wciąż rodzą się nowe związki, które próbują przechwycić górników. Niektórzy zapisują się do kilku organizacji, ale to wymaga płacenia składek w kilku związkach.
Z listu wynika jednak, że liderzy związkowi utrzymują dyscyplinę wśród członków groźbą przeniesienia na gorszy odcinek pracy lub do bardziej oddalonej kopalni. To rodzaj kary za wypisanie się ze związku lub przeniesienie do konkurencji. Teoretycznie działacze nie są władni podejmować takich decyzji, ale jak twierdzi szef Jedności, dyrektorzy kopalń wykonują polecenia liderów związkowych.
Czytaj także: Dlaczego jesteśmy zakładnikami węgla
Kolejna praktyka dotyczy przenoszenia pracowników ze spółki córki JSW „Szkolenie i Górnictwo”. Pracujący tam nazywają siebie pracownikami drugiego sortu, bo są gorzej traktowani i wynagradzani. Dlatego chcą przejść z SiG do spółki matki, czyli JSW. Popiera ich Solidarność, ale jak twierdzą liderzy Jedności, warunkiem transferu jest podpisanie deklaracji członkowskiej „S”. „W ten sposób przez ostatnie dwa lata przeniesiono ok. 2 tys. pracowników, z których każdy musi co miesiąc odprowadzić składkę związkową, a to powoduje dodatkowy wpływ środków dla cwaniaków związkowych wysokości 3 mln zł” – czytamy w liście do ministra.
Długa lista związkowych grzechów
Lista związkowych grzechów jest długa. Są na niej np. zarzuty wyprowadzania pieniędzy z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych, a także dorabiania przez liderów za pośrednictwem prywatnych spółek działających w otoczeniu JSW. To akurat jest proceder dość powszechny w polskim górnictwie. Na Śląsku wszyscy dobrze wiedzą, że w branży handlu węglem związkowe firmy mają sporo do powiedzenia.
Czytaj także: O co dziś walczą polscy związkowcy
Co dalej?
Interesujący będzie dalszy los listu szefa Jedności, który domaga się kontroli służb w JSW i odwołania Ozona. Czy Tchórzewski zdecyduje się na otwartą wojnę? Podejrzewam, że aż taki odważny nie będzie. Zwłaszcza dziś, gdy Solidarność coraz częściej dystansuje się od polityki PiS i wysuwa kolejne żądania, które rząd musi spełniać. Nie tylko w JSW.
Przykładem wymuszona dymisja Sławomira Zawady, prezesa PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, który wszedł w konflikt z działaczami związkowymi. Inna sprawa, że Zawada wkrótce powrócił do PGE, ale na mniej eksponowane stanowisko prezesa PGE Energetyka Odnawialna. Bo Zawada to działacz PiS, protegowany samego Adama Lipińskiego, więc wysokopłatna posada w spółce Skarbu Państwa po prostu mu się należy. Ale z takimi mechanizmami działania państwowej gospodarki nawet związkowcy Jedności nie zamierzają walczyć. Wiedzą, na jakim świecie żyją.