Państwowy, norweski fundusz emerytalny ma zapewnić dostatnie życie mieszkańcom tego kraju także wtedy, gdy wyczerpią się miejscowe zasoby ropy i gazu. Od lat zarządza przychodami ze sprzedaży tych surowców, a jego majątek liczy już prawie bilion dolarów. Podstawowy cel to oczywiście maksymalizacja zysków, ale nie za wszelką cenę. Fundusz ma także działać w sposób etyczny, a to oznacza, że w niektóre spółki nie wolno mu inwestować. Na czarnej, ciągle uzupełnianej, liście znalazły się firmy łamiące prawa pracownicze, zarabiające na produkcji i sprzedaży broni nuklearnej, papierosów czy węgla. To dlatego norweski fundusz nie inwestuje m.in. w akcje Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) i Polskiej Grupy Energetycznej (PGE). Trzecią czarną owcą z naszego kraju jest deweloper Atal. Jego podwykonawcy na niemal niewolniczych zasadach zatrudniali pracowników z Korei Północnej. Czy tak ostre standardy opłacają się Norwegom?
Jak niedawno wyliczyli przedstawiciele megafunduszu, jego zyski z ostatnich 12 lat byłyby wyższe o 1,6 proc., niż gdyby norwescy menedżerowie nie zawracali sobie głowy etyką i wizerunkiem. Jednak bilans nie jest jednoznaczny – fundusz traci przede wszystkim na zakazie inwestowania w branżę tytoniową i firmy zbrojeniowe, za to zyskuje, wykluczając z pola własnych zainteresowań firmy niszczące środowisko czy łamiące prawa człowieka.
Zakładnicy węgla
Niedawno śladem Norwegów zdecydowali się ruszyć Irlandczycy. Ich narodowy fundusz inwestycyjny w ciągu pięciu lat ma pozbyć się akcji wszystkich firm zarabiających na węglu, ropie czy gazie. Czyszczenie portfeli ze spółek, które działają niezgodnie z sumieniem wielu inwestorów, ma już nawet swoją nazwę. To dywestycja, czyli przeciwieństwo inwestycji.
Pomysł nie jest nowy. Już w XVIII w.