Cena energii elektrycznej z dostawą na przyszły rok wynosi już 300 zł za megawatogodzinę, to o prawie 80 proc. więcej niż 12 miesięcy temu. Na Towarowej Giełdzie Energii drożeją wszystkie kontrakty terminowe. W ostatni piątek kupcy zamawiający prąd z dostawą na październik musieli zapłacić 295 zł (+ 75 proc. rdr), na listopad 309 zł (+ 93 proc.), a na grudzień 283 zł (+ 83 proc.).
Czytaj także: Drogi prąd uderzy w Polaków
Niezależni sprzedawcy prądu wypadają z rynku
Skala wzrostu cen jest tak duża, że z rynku zaczęły wypadać prywatne spółki, które nie są w stanie uzupełnić zabezpieczeń finansowych, niezbędnych do prowadzenia handlu energią. 7 września obsługę klientów wstrzymała Energia dla Firm (EdF), jeden z większych niezależnych sprzedawców prądu na rynku, cztery dni później to samo spotkało Energetyczne Centrum (EC). Oba podmioty prawdopodobnie realizowały zakupy prądu na krótkich pozycjach, czyli w kontraktach spotowych, na bieżąco uzupełniając swoje zapotrzebowania na energię. Było to opłacalne, gdy ceny prądu były niskie, bo kontrakty roczne są z reguły droższe. Jednak przy gwałtownym wzroście cen prądu to długie pozycje chronią sprzedawców przed nagłą utratą płynności.
Dlaczego energia drożeje?
Prąd jest coraz droższy, bo ceny uprawnień do emisji CO2 nie przestają rosnąć. Uprawnienia muszą kupować wszystkie instalacje emitujące dwutlenek węgla na terenie UE. W ostatni piątek CO2 kosztowało 22 euro za tonę, podczas gdy jeszcze rok temu wytwórcy płacili za nią 6,5 euro. Szybko drożeje też węgiel, który odpowiada za prawie 80 proc. produkowanego w Polsce prądu. Elektrownie płacą za ten surowiec średnio o 20 proc. więcej niż rok temu.
Czytaj także: Prąd plus – czyli będzie drożej
Cena prądu idzie do góry na rynku hurtowym, co jeszcze nie przekłada się na wzrost rachunków za prąd dla Kowalskiego, bo o tych decyduje prezes Urzędu Regulacji Energetyki (URE). Państwowi sprzedawcy prądu muszą co roku uzgadniać z nim stawkę za energię elektryczną dla gospodarstw domowych. Firmy zazwyczaj domagają się podwyżek, ale w tym roku może być inaczej.
Czy spółki skarbu państwa zwrócą się do URE o podwyżkę cen energii przed wyborami?
Na rynku spekuluje się, że Ministerstwo Energii zmusi podległe mu energetyczne spółki, by nie wnosiły o podwyżki dla gospodarstw domowych. Wszystko przez zbliżający się ciąg kampanii wyborczych – rząd obawia się, że skokowy wzrost rachunków odstraszy wyborców i napędzi głosów opozycji.
URE może się jednak zachować nietypowo. Regulator zazwyczaj broni interesów konsumentów i hamuje wzrost cen prądu, ale na ostatnim Kongresie Energetycznym we Wrocławiu prezes Maciej Bando zasygnalizował, że zamierza zadbać też o interes spółek energetycznych. „Dzisiaj też trzeba zadbać o przedsiębiorstwa [energetyczne], które mogą być zmuszane, by nie przynosić wniosków o podwyżki taryf, co jest absurdalne, ale są takie sygnały. Może zajść taka sytuacja, że trzeba będzie szalę przechylić w stronę przedsiębiorstwa” – powiedział Bando. Regulator dał w ten sposób Ministerstwu Energii jasny sygnał, że jeśli PGE, Tauron, Enea i Energa nie wystąpią o wzrost cen prądu, to on tych wniosków nie zaakceptuje. Jego decyzja zapadnie w grudniu.
Czytaj także: Węgiel i ropa – paliwa dla biednych
Na politycznym sterowaniu energetyką tracą też państwowe firmy
Zatrzymanie wzrostu cen prądu w 2019 r. uderzy w wyniki grup energetycznych. Najwięcej może stracić Tauron, którego wynik EBITDA aż w blisko 23 proc. zależy od obrotu energią. Zachwieje to jego kondycją finansową, która jest najsłabsza spośród wszystkich czterech grup energetycznych. Wpływ na pozostałe firmy będzie mniejszy – obrót energią to 10 proc. EBITDA PGE, 7 proc. Enei i 4 proc. Energi – ale też będzie miał znaczenie.
Państwowe firmy energetyczne nie są bowiem w najlepszej sytuacji finansowej, a ich zadłużenie rośnie. Przez ostatnie lata zamiast modernizować elektrownie i odchodzić od spalania węgla, musiały dofinansowywać górnictwo, polonizować sektor wytwarzania, ratować przed bankructwem Polimeks-Mostostal, wykładać środki na budowę samochodu elektrycznego i jednocześnie prowadzić wielomiliardowe inwestycje w nowe elektrownie. W efekcie ich giełdowa wartość spadła w ciągu ostatniego roku blisko o połowę do ok. 27 mld zł. Dziś PGE, największa grupa energetyczna w kraju, jest warta mniej niż CD Projekt. Inwestorzy wolą kupić akcje producenta gry o wiedźminie Geralcie niż największego producenta prądu w kraju. To efekt politycznego sterowania energetyką.
Co zrobi Ministerstwo Energii?
Resort Krzysztofa Tchórzewskiego nie ma narzędzi, by zatrzymać rosnące ceny węgla i CO2. Szansą dającą nadzieję na wyhamowanie cen energii jest zapowiedziane przez Ministerstwo podniesienie tzw. obliga giełdowego na TGE z obecnych 30 do 100 proc. Obligo wymusza na elektrowniach sprzedaż określonej części wyprodukowanego prądu na wolnym rynku, a nie w kontraktach dwustronnych. Zwiększenie tego obowiązku do 100 proc. zwiększy płynność na TGE, ale nie daje gwarancji, że doprowadzi do spadku cen.
Minister energii może uderzyć w prezesa URE
Tchórzewski ma jednak asa w rękawie. Jeśli URE nie zgodzi się na niezmienianie cen prądu, minister może spróbować siłą usunąć go ze stanowiska. W teorii regulator jest nieodwoływalny (chyba że popełni przestępstwo), ale w zeszłym roku Ministerstwo przygotowało projekt noweli Prawa energetycznego, który umożliwia zastąpienie szefa URE trzyosobową komisją, oczywiście wskazywaną przez rząd. Projekt na razie leży w szufladzie. Jeśli w najbliższym czasie trafi pod obrady rządu, będzie to sygnał, że Tchórzewski poważnie rozważa opcję wysadzenia Bandy ze stanowisko. Uderzenie w prezesa URE pozbawi krajowy rynek energii niezależnego arbitra, osłabi jego konkurencyjność i pogorszy sytuację prywatnych firm, które będą musiały zdać się na łaskę upaństwowionego regulatora.
Czytaj także: Jedno źródło energii dla całego świata? Jesteśmy blisko
Zapłacą i tak konsumenci
Bez względu na to, czy Minister Energii zdecyduje się na usunięcie prezesa URE ze stanowiska, wzrost cen energii elektrycznej w końcu dosięgnie też Kowalskiego. To efekt konsekwentnej polityki kolejnych rządów, które spowalniały dywersyfikację miksu paliwowego i przekonywały, że węgiel jest strategicznym surowcem, który trzeba chronić za wszelką cenę. Wykorzystywały też spółki energetyczne do wszystkiego prócz rzeczy najważniejszej – inwestowania w produkcję czystej energii po jak najbardziej konkurencyjnych cenach. Dziś, gdy ceny CO2 rosną w zastraszającym tempie, widać, jak anachroniczne było to myślenie.
Robert Tomaszewski – starszy analityk ds. energetycznych Polityki Insight, szef serwisu PI Energy.