Przed dziesięciu laty rynek pieniężny został sparaliżowany, banki komercyjne strzegły posiadanej gotówki i nie chciały jej pożyczać innym, więc bankructwo zagroziło kolejnym instytucjom. Rządy i banki centralne rzuciły się na pomoc, dostarczając bankom nowego kapitału, a w razie potrzeby faktycznie je nacjonalizując, byle tylko nie doszło do kolejnych upadłości. Żeby klienci banków nie wpadli w panikę i nie zaczęli wycofywać z nich swoich pieniędzy, zwiększono państwowe gwarancje depozytów, czasem nawet do 100 proc. ich wartości.
Dzięki gigantycznemu wsparciu instytucji finansowych gotówką z banków centralnych i państwowym kapitałem falę bankructw udało się powstrzymać. Jednak nie zahamowało to kryzysu. Zaangażowane w kosztowną pomoc dla instytucji finansowych rządy same często znalazły się w kłopotach. Uratowane przed upadkiem banki przestały udzielać nowych kredytów, a zajęły się głównie ściąganiem starych. Ceny akcji na najważniejszych giełdach spadły o połowę, a przytłoczeni ciężarem zadłużenia ludzie zaczęli mocno ograniczać wydatki. Gospodarki krajów Zachodu wpadły więc w ostrą recesję, tracąc miliony miejsc pracy. Rządy odpowiedziały na to standardową próbą ożywienia koniunktury, finansowaną wzrostem długu publicznego. Ale ponieważ po pierwszym szoku nie nastąpiło ozdrowienie ani powrót wzrostu gospodarczego, największe banki centralne rozpoczęły wieloletni program dalszego, wielobilionowego dodruku pieniądza.
Kłopoty ze spłatą kredytów
Co spowodowało wybuch największego od kilkudziesięciu lat kryzysu? Dlaczego był tak gwałtowny i długotrwały? Czy gigantyczna pomoc udzielona bankom była konieczna? I – co najważniejsze – czy dzięki tym wszystkim działaniom udało się naprawdę przełamać kryzys i zabezpieczyć świat przed jego powtórką?