Z ogłoszonego przez rząd projektu ustawy wynika jednak, że możemy się zdziwić. Zamiast cieszyć się z kolejnego etapu uszczelnienia systemu podatkowego i liczyć dodatkowe miliardy w budżecie, ryzykujemy bowiem spore straty. Nowy podatek, zamiast zniechęcić biznes do wyprowadzki za granicę, zmobilizował wahających się do jak najszybszego załatwienia formalności. W to, że rząd wycofa się z najbardziej kontrowersyjnych zapisów, mało kto wierzy. Zwłaszcza że na konsultacje społeczne w tak istotnej sprawie przewidziano zaledwie… dwa tygodnie. Właśnie upływają. W dodatku projekt już nie ma ojca. Firmował go wiceminister Paweł Gruza, ale – media donoszą, że na skutek tarć z szefową – opuścił już Ministerstwo Finansów i przeniósł się do zarządu KGHM. Wszędzie jest potrzebny.
Projekt ustawy, wprowadzającej już od stycznia 2019 r. nową daninę, jedni nazywają podatkiem od wyjścia, inni mytem od wyprowadzki. Do jej wprowadzenia obliguje nas dyrektywa unijna z 2016 r. Z jej celem trudno dyskutować – chodzi o to, by podatki płacone były w kraju, w którym osiągane są zyski. Zarabianie na przykład w Polsce, ale lokowanie siedziby firmy na Cyprze czy w Luksemburgu, gdzie obowiązują o wiele niższe daniny, nazywa się wprawdzie optymalizacją podatkową i jest zgodne z prawem, ale niektórzy uważają, że nie od rzeczy byłoby też określenie „okradanie własnego państwa”.
Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia. My oburzamy się, że towarem eksportowym Cypru czy Luksemburga są niskie podatki zachęcające zagraniczne firmy do przenoszenia siedziby do tych krajów i uznajemy proceder za nieuczciwą konkurencję. Krytykowaliśmy też rząd Irlandii, gdy Komisja Europejska orzekła, że Google powinien jej zapłacić 13 mld euro zaoszczędzonych na podatkach, a Irlandia, zamiast się ucieszyć i zainkasować miliardy do krajowego budżetu, zrezygnowała z tej ogromnej sumy. Więcej bowiem zarobi, gdy światowe giganty zapłacą stawkę symboliczną, ale właśnie w tym kraju. Z kolei Francuzi za nieuczciwą konkurencję uważają niskie koszty pracy u nas, co skłoniło m.in. Whirpool do przeniesienia produkcji do Polski, pozbawiając państwo nie tylko należnych podatków, ale także miejsc pracy. Naszym towarem eksportowym jest bowiem tania praca. Sprawa więc nie jest aż tak jednoznaczna, jak się z pozoru wydaje.
Kraje UE powoli jednak dochodzą w tej sprawie do kompromisu, czego wyrazem była także dyrektywa ATAD z 2016 r. o zwalczaniu uchylania się od opodatkowania, obligująca do wprowadzenia w krajach członkowskich exit tax. – Żaden kraj przeciwko temu nie protestował – przypomina prof. Dominik Gajewski z SGH. Prof. Gajewski stał się w Polsce gwiazdą medialną, gdy ogłosił wyniki pracy europejskiego zespołu ekspertów, który wyliczał straty, jakie każdego roku ponoszą poszczególne kraje Unii w wyniku optymalizacji podatkowej. Tylko w przypadku CIT, czyli podatku dochodowego od przedsiębiorstw prowadzących działalność w naszym kraju, Polska corocznie traci 46 mld zł. Jest więc po co się schylić.
Suma wszystkich kruczków
Michał A. Zieliński, analityk z Polityki Insight, wyobraża więc sobie, że dzięki exit tax pewne działania staną się niemożliwe. Takie na przykład, gdy wielki koncern farmaceutyczny prowadzi w Polsce badania nad nowym lekiem i wszelkie związane z tym koszty odlicza od podatku. Kiedy jednak lek jest gotowy, firma przenosi patent za granicę, dzięki czemu zyski ze sprzedaży może rozliczać w innym, bardziej przyjaznym podatkowo kraju. Polska zaś nic z tego nie ma.
Projekt ustawy wprowadzającej exit tax jest dowodem, że nasz rząd próbuje to ukrócić, zaś prof. Gajewski powinien mu w tym gorąco kibicować. Jednak nie wierzy, że rząd dzięki temu uzyska zasadniczo większe wpływy do budżetu. Wyliczona przez ekspertów suma 46 mld zł jest bowiem wynikiem analizy kruczków optymalizujących podatki, które stosują wielkie międzynarodowe koncerny. – I będą mogły stosować je nadal, ponieważ exit tax nie uderzy w nie – mówi.
Zdaniem Andrzeja Marczaka, doradcy podatkowego KPMG, może natomiast uderzyć w wielkie, kontrolowane przez państwo, polskie firmy poszukiwawcze, będące częścią takich potentatów, jak PGNiG czy KGHM. – Wyobraźmy sobie, że nasza firma wygrywa kontrakt na poszukiwanie węglowodorów i rozpoczyna jego realizację – spekuluje Andrzej Marczak. – Będzie musiała przenieść tam jakiś sprzęt, maszyny, zatrudnić miejscowych pracowników. W myśl zapisów projektu ustawy jak najbardziej kwalifikuje się do nałożenia na nią exit tax. Podobnie jak na liczne polskie firmy budowlane, które wcale nie muszą przenosić swojej siedziby za granicę. Wystarczy, że wygrają większy kontrakt i przeniosą tam część swego majątku.
Nowy podatek nie przestraszy jednak wielkich przedsiębiorstw kontrolowanych przez państwo. Mocno przestraszył natomiast właścicieli średnich i małych firm polskich – twierdzą doradcy podatkowi. I to niekoniecznie w sytuacji, gdy siedzibę przeniosą za granicę.
Weźmy Solaris Bus&Coach, znanego polskiego producenta autobusów z Bolechowa pod Poznaniem. Jego twórcy i właściciele, Solange i Krzysztof Olszewscy, właśnie finalizują transakcję sprzedaży. Media podają, że polska firma przejdzie w ręce zagranicznego właściciela, hiszpańskiej firmy CAF, za 300 mln euro. Nic jednak nie wiadomo, aby jej siedziba miała zostać przeniesiona za granicę. A jednak nowy podatek dla obecnych jej właścicieli mógłby być bardzo istotny, podobnie jak dla właścicieli innych firm rodzimych.
Zwłaszcza gdyby chcieli resztę życia spędzić w innym kraju, zachowując jednak, już jako rezydenci tego kraju, np. 20 proc. udziałów firmy. Od tych zachowanych 20 proc. musieliby bowiem zapłacić exit tax, mimo że się ich nie pozbyli. (Wcześniej, jako obywatele polscy, od pakietu 80 proc. muszą zapłacić 19 proc. podatku z tytułu sprzedaży, czyli około 45,6 mln euro). Będzie to więc podatek od zysków, których jeszcze nie osiągnęli. Zostając w kraju, zapłaciliby go dopiero po sprzedaży akcji. Sytuacja jest tylko hipotetyczna i tak naprawdę producenta autobusów już nie dotyczy. Od kilkunastu lat właściciele kontrolują bowiem swoją firmę za pośrednictwem zarejestrowanego na Cyprze Openaco Trading Co. Dotyczy jednak innych.
Firmowy exodus
Eksperci z Polityki Insight uważają, że rząd nie liczy na dodatkowe wpływy do budżetu. Przy pomocy podatku od wyprowadzki chce raczej zniechęcić biznes do przenoszenia działalności gospodarczej oraz rezydentury podatkowej za granicę. Doradcy podatkowi obserwują jednak zjawisko odwrotne, które po ogłoszeniu przez rząd projektu ustawy wprowadzającej exit tax bardzo się nasiliło. Kolejka chętnych do załatwienia rezydentury w innym kraju unijnym bardzo się wydłużyła. Prof. Gajewski uważa, że chociaż nowy podatek ma wejść w życie już za cztery miesiące, to wielu przedsiębiorców i tak zdąży się z formalnościami uporać. – Zarejestrowanie firmy w Irlandii trwa tydzień, a rezydentury podatkowej dla osoby fizycznej jeszcze krócej.
Jeszcze przed dwoma laty Deloitte wyliczał, że w ciągu najbliższych kilku lat na sprzedaż zostanie wystawionych około pół miliona polskich firm rodzinnych, których twórcy i właściciele zdążyli się zestarzeć, a ich dzieci nie są zainteresowane przejęciem biznesu. Te firmy osiągnęły sukces rynkowy i finansowy. Ich właściciele mogą czuć się teraz zagrożeni. – Nie chodzi o sam exit tax, bo do tej pory raczej wyprowadzki nie planowałem – twierdzi znany przedsiębiorca. – Zagęszcza się jednak atmosfera wokół ludzi zamożnych. Za chwilę możemy się dowiedzieć, że PIT rośnie z 19 do 40, a może nawet 50 proc. W takich warunkach trudno planować. Lepiej się przenieść do kraju bardziej przewidywalnego.
Gdyby właściciele firm rodzinnych, które wielu z nich prowadzi jako osoby fizyczne, przed końcem roku także załatwili sobie rezydenturę w innym kraju unijnym, to, sprzedając wtedy firmę, nie zapłaciliby naszemu fiskusowi 19 proc., ale stawkę obowiązującą w nowym miejscu zamieszkania. I nawet, zostawiając sobie 20 proc. udziałów, też nie musieliby płacić podatku od niezrealizowanych zysków. Podobna sytuacja byłaby, gdyby właścicielem polskiej firmy okazała się firma czy fundacja zagraniczna. Exit tax, zamiast odstraszyć od zagranicznej wyprowadzki, może ją przyspieszyć.
Gra idzie często o dziesiątki milionów euro. Przy tak wielkich sumach fiskalne warunki przeprowadzki z władzami nowego kraju można negocjować, bo wszyscy, także nasi południowi sąsiedzi, starają się ludzi zamożnych do siebie przyciągać. To się opłaci. Bogaty musi przecież kupić sobie dom, samochody, zatrudnić ludzi. No i przywiezione przez siebie pieniądze ulokuje w miejscowym banku. Jednym słowem – nakręca koniunkturę. Zamożni Polacy z załatwieniem sobie szybkiej rezydentury w bardziej przyjaznym podatkowo innym kraju Unii kłopotów mieć nie będą. Włosi gotowi są uczynić rezydentem podatkowym swego kraju nawet osoby dysponujące zaledwie 100 tys. euro, a Portugalczycy, którzy także biorą udział w wyścigu po bogatych, zachęcają jeszcze mniej zamożnych.
Rewolucja nabiera tempa
Dlaczego akurat Polska ma się martwić ucieczką osób zamożnych, skoro unijna dyrektywa obowiązuje wszystkich członków Wspólnoty, a niektóre państwa już ją wprowadziły? – Dlatego, że w myśl naszego projektu nowy podatek obejmie nie tylko spółki prawa handlowego, ale także osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej – twierdzi Patrycja Goździowska z Rady Podatkowej Konfederacji Lewiatan, a także partnerka w kancelarii prawnej SSW Pragmatic Solutions.
Wielu polskich menedżerów pracujących w międzynarodowych korporacjach na kilka lat wyjeżdża z rodzinami do innego kraju i zdziwi się, że ich także nowy podatek obejmie. – Wystarczy, że wspólnie z małżonkiem dorobili się oszczędności większych niż 2 mln zł i ulokowali je w akcjach albo funduszach inwestycyjnych – twierdzi Patrycja Goździowska. A często są to zasoby, które odkładają na starość i nie mają zamiaru się ich pozbywać. Po wyjeździe będą musieli zapłacić od nich exit tax. Pozostając w kraju, „podatek Belki” zapłaciliby dopiero wtedy, gdyby papiery sprzedali. W dodatku z projektu ustawy nie wynika jednoznacznie, ile po jej wejściu w życie mieliby zapłacić. Może 3 proc., ale raczej 19. To może prowadzić do sporów z fiskusem, w których obywatel jest niewątpliwie stroną słabszą. Podatek nie obowiązuje, gdy z kraju wywozi się gotówkę.
Wątpliwości jest dużo więcej. Unijna dyrektywa nie obliguje nas wcale do obejmowania nowym podatkiem osób fizycznych. A Europejski Trybunał Sprawiedliwości wręcz uważa, że taki zapis łamie unijną zasadę swobody przemieszczania się obywateli. Przekonała się o tym Francja, która również usiłowała podobny zapis wprowadzić, gdy do Trybunału zgłosił się ze skargą jej obywatel. Francuz ten, mając akcje rodzimej spółki, przeprowadził się bowiem do Belgii, a francuski fiskus nakazał mu zapłacenie podatku od niezrealizowanych zysków kapitałowych, czyli exit tax. Unijny Trybunał stanął po stronie obywatela, rząd francuski musiał się z zapisu wycofać. Nasz musi się liczyć z podobnymi sprawami.
Patrycja Goździowska twierdzi, że rewolucyjny zapał w gonieniu bogatych może uderzyć również w drobniejszych przedsiębiorców, dzięki którym kwitł biznes przygraniczny. Na przykład właścicieli gabinetów dentystycznych czy prywatnych klinik. – Wyobraźmy sobie, że dentysta ze Słubic postanowi skorzystać z niższych cen nieruchomości po drugiej stronie granicy i przenieść gabinet do Frankfurtu nad Odrą, mieszkając nadal po polskiej stronie – tłumaczy. Musi to zrobić, zanim exit tax wejdzie w życie. Potem może się bowiem zdziwić wysokością podatku. Nasz fiskus może go wymierzyć nie od wartości fotela dentystycznego i narzędzi, ale biorąc pod uwagę zyski, jakie dentysta może osiągać za granicą. Podobne obawy mogą towarzyszyć wielu informatykom, którzy obawiają się, że rewolucyjne zmiany podatkowe mogą dotknąć także ich. Niemcy i Czesi zacierają ręce i przygotowują zachęcające pakiety dla nowych rezydentów.
Przed rokiem na spotkaniu z przedsiębiorcami ówczesny wiceminister finansów Paweł Gruza zapewniał, że rewolucje podatkowe już się skończyły. Obiecywał stabilizację przepisów, konieczną, aby prywatny biznes decydował się na inwestycje. Po roku ministra w resorcie już nie ma, a rewolucja nabiera tempa. Mimo że unijna dyrektywa obliguje nas do wprowadzenia exit tax do 2020 r., rząd chce to zrobić już za cztery miesiące. A w projekcie stosownej ustawy oprócz niego jest też wiele innych zmian w ordynacji podatkowej, które mogą przedsiębiorców skłonić do ucieczki. Przetrzepanie kieszeni bogatych może się jednak spodobać wyborcom.