Apple nie rozczarował inwestorów najnowszymi wynikami finansowymi i w czwartek 2 sierpnia zwyciężył w wyścigu gigantów o miano pierwszej firmy w historii, której wartość rynkowa trwale przekroczy bilion dolarów (tyle warte było PetroChina po debiucie giełdowym w 2007 r., ale tylko przez chwilę). Apple goni Amazon, a w tej rywalizacji liczą się jeszcze Microsoft i Alphabet (właściciel Google’a). Od wielkiej czwórki coraz bardziej odstaje Facebook, zwłaszcza po ostatnim znacznym spadku ceny jego akcji. Oczywiście to wyścig przede wszystkim prestiżowy, bo na zwycięzcę nie czeka żadna konkretna nagroda, a po prostu nieformalny tytuł pierwszego „bilionera”.
Czytaj także: Google, Facebook, Amazon i Apple – amerykańscy giganci mają kłopoty
Bańka czy pewny, długofalowy trend?
Można się oczywiście zastanawiać, czy wzrost wartości wspomnianych firm nie jest zbyt szybki, czy ma swoje uzasadnienie w twardych liczbach, czy nie mamy do czynienia z bańką, która w końcu pęknie, jak stało się to w 2000 r. Inwestorzy bywają oczywiście bezwzględni, gdy kwartalne wyniki ich rozczarują, o czym niedawno przekonał się nie tylko Facebook, ale także Netflix. Spadki o kilkanaście procent nikogo specjalnie nie dziwią, ale trend długofalowy jest oczywisty. I to się nie zmieni, póki Google będzie zdecydowanie najpopularniejszą wyszukiwarką na świecie, Facebook serwisem społecznościowym, a Amazon sklepem internetowym.
W przypadku Apple o bańce mówić jeszcze trudniej, skoro ten producent smartfonów i tabletów wciąż nie ma problemu ze znalezieniem chętnych na swoje coraz przecież droższe produkty. Apple udowodnił, że można stać się największym, skupiając się tylko na grupie najbardziej wymagających (względnie najbogatszych) klientów, a nie na całym rynku. Nie oferuje smartfonów za 200 czy 300 dol., a mimo to jego przychody i zyski wciąż rosną w imponującym tempie. A może właśnie dlatego? Każdy, kto kupuje produkty tej firmy, ma mieć poczucie, że dostaje towar z górnej półki. Bo dolnej po prostu w tym przypadku nie ma.
Czytaj także: Czy Donald Trump stanie w obronie Facebooka?
Podatkowa żonglerka podstawą sukcesu?
Oczywiście ten ogromny sukces Apple, Amazona czy koncernu Alphabet ma też swoją drugą stronę, o której wiele się mówi zwłaszcza w Europie. Amerykańscy giganci do perfekcji opanowali podatkową żonglerkę pomiędzy różnymi krajami. Oskarżani o to, że nie płacą należnych podatków, odpowiadają – najczęściej zresztą zgodnie z prawdą – że przestrzegają wszystkich lokalnych przepisów. Nie ich wina, że nawet w ramach Unii Europejskiej politycy nie potrafią, a często wprost nie chcą stworzyć równych reguł dla wszystkich. Trudno się dziwić prywatnym firmom, że wykorzystują wszystkie możliwe luki, byle tylko zadowolić kapryśnych inwestorów i śrubować swoje finansowe rekordy.
Czytaj także: KE nałożyła rekordową grzywnę na Google. Czy zmniejszy dominację gigantów z USA?
W Europie brak konkurencji dla gigantów zza Oceanu
Patrząc na ten wyścig przyszłych bilionerów z europejskiej perspektywy, trudno nie czuć rozczarowania. Żaden europejski gigant nie może się równać nie tylko z Apple czy Amazonem, ale nawet z największymi chińskimi koncernami (jak Alibaba czy Tencent). To właśnie one w kolejnych latach będą zapewne próbowały prześcignąć amerykańskich rywali, a nam znów przypadnie rola statystów. W tej cyfrowej rywalizacji kraje europejskie przegrywają z kretesem.
Co poszło nie tak?
Kupujemy smartfony koncernów amerykańskich, chińskich czy koreańskich, nie mamy żadnej istotnej europejskiej wyszukiwarki internetowej, a teraz nawet seriale i filmy oglądamy w sieci, korzystając przede wszystkim z serwisów zza Wielkiej Wody. Co poszło nie tak, skoro europejski rynek jest pod względem liczby konsumentów znacznie większy od amerykańskiego, a bariery językowe można łatwo pokonywać przy użyciu nowych technologii? To temat na inne rozważania, ale jakoś trudno od nich uciec, patrząc na wewnątrzamerykańską rywalizację toczoną w dużej mierze właśnie na naszym kontynencie.
Czytaj także: Afera z nadużywaniem danych użytkowników trzęsie Facebookiem