Okres przejściowy, czyli chwilowy czas łaski, się skończył. Amerykańskie cła na import stali (25 proc.) i aluminium (10 proc.) obowiązują już dla Unii Europejskiej, Kanady i Meksyku. Czyli dla teoretycznie najbliższych sojuszników. Na ironię zakrawa fakt, że wprowadzając je, prezydent Donald Trump powołuje się na zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego swojego kraju. Jeśli stal i aluminium od państw, które są członkami NATO, zagraża Ameryce, to pytanie, po co w ogóle Stany Zjednoczone są jeszcze w Sojuszu Północnoatlantyckim.
Czytaj także: Jesteśmy u progu międzynarodowej wojny handlowej
Umiarkowane retorsje czy pełna wojna handlowa?
Unia, Kanada i Meksyk szykują długie listy produktów importowanych z USA, które też chcą – w ramach retorsji – obłożyć cłami. W przypadku Europy to na przykład motocykle Harley Davidson, sok pomarańczowy, dżinsy i Burbon. Podstawowe pytanie, jakie zadają sobie europejscy politycy, brzmi dziś: ograniczyć środki odwetowe na razie do minimum czy iść na pełną wojnę handlową? Lepiej liczyć na to, że Trump się uspokoi i go zanadto nie denerwować, czy też od razu twardo uderzyć, bo bierność tylko rozochoci amerykańskiego prezydenta do dalszego szkodzenia Europie?
Potrzebny mocna reakcja Europy
Niestety, pierwsza strategia o charakterze ugodowym nie ma żadnego sensu. Chociażby dlatego, że Trump na każdym kroku podkreśla, jaka to Unia Europejska jest zła i protekcjonistyczna. Planuje zresztą już wprowadzenie kolejnych ceł. Najbardziej denerwują go importowane z Europy, głównie z Niemiec, samochody, których chętnie pozbyłby się z amerykańskiego rynku. To zła wiadomość także dla Polski jako kraju z dużą liczbą montowni zachodnich koncernów motoryzacyjnych. Z retorsjami nie ma zatem co zwlekać. Z Trumpem można rozmawiać tylko jak równy z równym. Unia to gospodarka większa od amerykańskiej, ze znacznie większą liczbą konsumentów. Chociaż wewnętrznie podzielona i często skłócona, akurat w sprawach handlowych musi mówić jednym głosem. I powinien być to głos silny.
Czytaj także: Sankcje wobec Iranu uderzają w europejski biznes
Wyższe podatki w Europie dla amerykańskich technologii
Jednak cła na motocykle czy soki mają głównie charakter symboliczny, bo Stanów Zjednoczonych zbytnio nie zabolą. A co by zrobiło na nich wrażenie? To prawda, że Unia eksportuje do USA znacznie więcej towarów niż importuje – stąd deficyt handlowy tak denerwujący amerykańskiego producenta. Jednak w przypadku usług sytuacja jest już odwrotna. Pod tym względem to Europa ma spory deficyt, przede wszystkim za sprawą koncernów cyfrowych takich jak Amazon, Google, Facebook czy ostatnio Netflix. To one są ogromnymi eksporterami z punktu widzenia Ameryki. I to właśnie one powinny być dzisiaj kartą przetargową. Jeśli Waszyngton chce szkodzić europejskim producentom samochodów czy stali, to Europa powinna odpowiedzieć znacznie surowszym opodatkowaniem i kontrolowaniem amerykańskiej branży technologicznej, która zarabia na naszym kontynencie ogromne pieniądze i w wielu dziedzinach ma pozycję monopolistyczną.
Czytaj także: USA kontra Chiny, czyli ryzykowna gra o handel
Donald Trump kiedyś przeminie, a Europa i USA są na siebie skazane
Równocześnie trzeba wspierać tych wszystkich, którym w Stanach Zjednoczonych wcale nie podoba się handlowa krucjata Trumpa. Dla amerykańskich konsumentów droższa stal i aluminium to wyższe ceny wielu produktów. Nic dziwnego, że nawet wielu Republikanów żadnej wojny handlowej z resztą świata nie chce. Mało prawdopodobne, żeby skłonili oni swojego prezydenta do ustępstw. Ale trzeba robić wszystko, żeby walcząc z Trumpem, zachować dobre relacje z resztą USA. Bo Trump kiedyś przeminie i wtedy trzeba będzie przywrócić normalność między dwoma brzegami Atlantyku. Jesteśmy na siebie skazani, jeśli chcemy coś znaczyć w świecie przyszłości i nie oddać zupełnie pola Chinom, Indiom czy kolejnym rodzącym się azjatyckim potęgom.