„O wolne niedziele walczyliśmy od dawna. W 2000 r. ustawa już była uchwalona, ale zawetował ją ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski” – przypominał podczas niedawnego katowickiego kongresu gospodarczego lider handlowej Solidarności Alfred Bujara. I ostrzegał, że ustawa zakazująca handlu w niedziele to nie jest ostatnie słowo związkowców. „Dzisiaj wolna niedziela to nie jest żaden luksus, ale dojście do normalności znanej z krajów zachodnich. To także początek walki o poprawę warunków pracy w handlu”. Po blisko trzech miesiącach obowiązywania zakazu nie sprawdzają się czarne scenariusze, przed którymi ostrzegali pracodawcy. Nikt nie zbankrutował, nie było masowych zwolnień pracowników ani obniżek wynagrodzeń – przekonywał związkowy lider. Nie doszło też do buntu klientów. Choć blisko 80 proc. Polaków deklarowało, że robi zakupy w niedziele, kurację odwykową przechodzą cierpliwie. Mają tylko problemy z przyswojeniem sobie logiki handlowego kalendarza. W ciągu dwóch lat wszystkie niedziele będą wolne od handlu, a wtedy problem sam zniknie.
Wśród pracowników handlu, których objęła ustawa, bo nie objęła nawet połowy, opinie są podzielone. Jedni chwalą, inni narzekają, bo pracodawcy często niekorzystnie zmienili im harmonogram pracy. Przybyło roboty w piątki i soboty, przed wolnymi niedzielami, kiedy sklepy przeżywają oblężenie, gdy Polacy dokonują zakupów na zapas. Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu, zwraca uwagę, że badanie opinii przeprowadzone wśród marketowych kasjerów wykazało zaskakującą różnicę zdań w sprawie niedzielnego handlu. Wprawdzie ponad 60 proc. zakaz poparło, ale wydawać by się mogło, że poparcie powinno oscylować blisko 100 proc. Skąd te zastrzeżenia? Ustawodawcy to specjalnie nie interesuje, bo nie ze względu na los kasjerów PiS zdecydował przyjąć tę ustawę.