Rynek

Przepszczeleni czy niedopszczeleni?

Pszczelarstwo wiejskie i miejskie

Pszczołom najbardziej szkodzi nowoczesne rolnictwo. Pszczołom najbardziej szkodzi nowoczesne rolnictwo. Solvin Zankl/DPA / PAP
Wieści o rychłej pszczelej zagładzie okazały się nieco przesadzone, co nie oznacza, że pszczoły mają się dobrze. Zwłaszcza że ludzie oczekują od nich coraz więcej miodu.
Czy z pszczelarstwa da się wyżyć? Ze sprzedaży samego miodu może być kłopot. Dlatego trzeba dywersyfikować działalność: pyłek, propolis, pierzga, mleczko, wosk, jad. Pszczoły dostarczają masę poszukiwanych produktów.Wojciech Pacewicz/PAP Czy z pszczelarstwa da się wyżyć? Ze sprzedaży samego miodu może być kłopot. Dlatego trzeba dywersyfikować działalność: pyłek, propolis, pierzga, mleczko, wosk, jad. Pszczoły dostarczają masę poszukiwanych produktów.

Artykuł w wersji audio

Pszczoła miodna (Apis mellifera) żyje przeciętnie w sezonie około 40 dni. Za to pszczelarz polski (Apiarius poloniae) jest długowieczny. W polskiej populacji dominuje grupa 50+, sporo jest też emerytów, którzy hodowlę pszczół traktują jako hobby na stare lata. – Widzę, że państwo są w wieku pszczelarskim, dlatego sugeruję, by podczas pracy z pszczołami zakładać okulary. Wtedy więcej można zobaczyć – radził prof. Paweł Chorbiński z wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego podczas inauguracji tegorocznego sezonu pszczelarskiego w Radzyminie. Siwe głowy pszczelarzy kiwały ze zrozumieniem.

Profesor jest specjalistą chorób pszczelich i wygłosił wykład na temat wzmożonych upadków pszczół. Każdej wiosny pszczelarze z biciem serca zaglądają do uli, żeby sprawdzić, ile rodzin przetrwało zimę.

Ostatnia nie była najgorsza, straty sięgają kilkunastu procent rodzin pszczelich, choć znam pasieki, w których nie przeżyło nawet 60 proc. rodzin – wyjaśnia Piotr Mrówka, prezes Stowarzyszenia Pszczelarzy Zawodowych. Poprzednia zima była dużo gorsza, bo polscy pszczelarze utracili co czwartą rodzinę, a w kilku regionach nawet co trzecią. Taki poziom strat w innych typach hodowli zwierząt gospodarskich (do nich zalicza się pszczoły miodne) byłby katastrofą, ale pszczelarze muszą sobie z tym radzić.

Pszczoła zaginiona

Niepokojąco wysoka śmiertelność pszczół trwa już od ponad dekady i, co najgorsze, wciąż niewiele o niej wiemy. Cały świat się nad tym biedzi, bo problem ma charakter globalny. Największą skalę przybrał w USA, gdzie straty na poziomie ponad 30 proc. stały się już normą. Tam też pojawiło się tajemnicze zjawisko zwane masowym ginięciem pszczół (CCD), a objawiające się jednoczesnym znikaniem wszystkich pszczół lotnych.

Owady nie powracają do ula, choć pozostaje w nim pszczela matka z pszczołami ulowymi i zapasem pożywienia. A to może oznaczać tylko jedno – wszystkie nagle uległy zagładzie. Naukowcy próbują dociec, dlaczego tak się dzieje, a prezydent Barack Obama wyasygnował nawet na ten cel ekstrapieniądze. Jest wiele podejrzeń, ale żadnej pewności. W Europie przypadki CCD są rzadkie, my borykamy się z łagodniejszym zjawiskiem wysokiej śmiertelności zimowej.

Naukowcy są zgodni, że w grę wchodzi nie jedna przyczyna, ale zbieg wielu niekorzystnych czynników. Po pierwsze, pszczoły źle znoszą zmiany środowiskowe. Ocieplanie się klimatu doprowadziło do zaburzenia rytmu pór roku i czasu kwitnienia roślin. Najlepszym przykładem tegoroczna wiosna, która wybuchła tak nagle, że zaskoczyła pszczoły zbierające siły po zimie. W jednym momencie zakwitło wiele kwiatów, drzew i krzewów, w sadach kwiatami pokryły się jabłonie, śliwy, grusze, wiśnie. Pszczoły nie były w stanie wszystkich tych pożytków obsłużyć, bo rodziny nie dorobiły się jeszcze wystarczająco licznego pokolenia zbieraczek, czyli robotnic zbierających pyłek i nektar. Jeśli nie pomogli dzicy zapylacze (owady, które cierpią zresztą na podobne jak pszczoły problemy), to tegoroczne zbiory owoców mogą być skromniejsze. Z pewnością też mniejsza będzie produkcja miodów wiosennych.

Pszczoła narodowa

Pszczołom szkodzi nowoczesne rolnictwo. Wielkie przestrzenie obsiewane monokulturami – kukurydzą, rzepakiem albo zbożami, w których nie ma już kwitnących chwastów. Znikają ukwiecone łąki i nieużytki, bo dopłaty unijne dostaje się tylko za zaorane hektary.

Rolnicy w przydomowych ogrodach koszą trawniki i wycinają stare drzewa owocowe, bo prościej jabłka kupić w Biedronce. Sadzą zaś iglaki, bo ładne i nie ma kłopotu ze sprzątaniem liści. Pszczoły mają więc coraz większy problem ze znalezieniem pokarmu – tłumaczył prof. Chorbiński. Podkreślał, że nowe gatunki roślin, nawet te, którymi pszczoły są zainteresowane, nie służą im jak kiedyś. Na przykład kukurydza, z której zbierają pyłek, podstawowy pszczeli pokarm. Ten z kukurydzy jest marnej jakości i to się odbija na zdrowiu czerwia i dorosłych pszczół.

Zmianom ulegają też same pszczoły na skutek zabiegów hodowlanych, zwłaszcza sztucznej inseminacji matek pszczelich, co stało się już polską pszczelarską specjalnością. Nie bez znaczenia są też kwestie rasowe. – Kto z państwa chowa naszą narodową pszczołę rasy środkowoeuropejskiej? – profesor pytał słuchaczy. Nie podniosła się żadna ręka, co profesor przyjął ze zrozumieniem, bo w polskich pasiekach dominują krainki, czyli pszczoły z Bałkanów albo rasy kaukaskiej.

Jednak najpoważniejszy problem jest ze zdrowiem pszczół. Cierpią na rozmaite przypadłości, z których największą zmorą jest warroza, choroba przenoszona przez roztocze pasożytujące na owadach. To taki pszczeli odpowiednik kleszcza, nawet nieco do niego podobny.

To niekończąca się walka. Trzeba stale kontrolować sytuację w ulach i regularnie wykonywać zabiegi przeciwko warrozie, a i tak roztoczy się nie zwalczy, bo pszczoły zawsze przyniosą coś od sąsiada – narzeka Marek Barzyk, właściciel gospodarstwa pszczelarskiego koło Krosna. Pracowite pszczółki zamiast skakać z kwiatka na kwiatek, lecą czasem na łatwiznę i rabują miód z uli, które znajdą w okolicy. A w tych zainfekowanych rabunek idzie najłatwiej i tak choroba się roznosi. W efekcie rodziny pszczele słabną, są mało wydajne, a zimą padają.

Pszczoła dzika

Tu dochodzimy do pytania, które dziś rozpala nie tylko pszczelarzy, ale także rolników, obrońców środowiska i wielki biznes: choroby pszczół to przyczyna czy skutek zanikania populacji? Przybywa dowodów na to, że podstawowym źródłem kłopotów pszczół jest chemizacja rolnictwa. Owady cierpią, bo rolnicy dokonują oprysków w trakcie kwitnienia sadów, rzepaku, zbóż. Niewłaściwie dobrane i źle stosowane środki ochrony roślin prowadzą do ostrych zatruć owadów albo systematycznie je podtruwają.

W ubiegłym roku odnotowano w Polsce 1162 przypadki ostrego zatrucia i ok. 10,6 tys. podtruć. To sprawia, że pszczoły są osłabione i łatwiej padają ofiarą chorób. Dlatego wielu pszczelarzy wraz z działaczami ekologicznymi domaga się ograniczeń w stosowaniu chemii rolniczej. Przekonują, że tu nie chodzi o to, czy będziemy mieli miód czy nie, ale o los ludzkości, która nie przetrwa bez owadów zapylających.

Duża część uprawianych przez człowieka roślin do rozmnażania wymaga udziału owadów. Obok pszczół miodnych, stanowiących najliczniejszą grupę zapylaczy, jest tu również wiele gatunków pszczół dzikich, trzmieli (które w wersji hodowlanej pracują w szklarniach), os, ciem, motyli, much, chrząszczy itd. To dzikie owadzie towarzystwo cierpi podobnie jak pszczoły miodne, a jako że nie należy do zwierząt gospodarskich, więc nie interesuje ministra rolnictwa ani służb weterynaryjnych.

Pszczoła chorowita

Jedynie Greenpeace upomina się o ich interesy, prowadzi też akcję ochrony wszystkich zapylaczy. W tej chwili najostrzejsza walka toczy się o neonikotynoidy, preparaty owadobójcze, które producenci reklamują jako dużo bezpieczniejsze i mniej toksyczne od środków poprzednich generacji. Tymczasem unijny urząd ds. bezpieczeństwa żywności (EFSA) stwierdził, że trzy substancje z tej grupy są szkodliwe dla pszczół, a przedstawiciele 16 krajów przegłosowali niedawno w Brukseli wycofanie ich z użycia. Polska wstrzymała się od głosu, co Greenpeace Polska uznał za kolejny wrogi gest wobec pszczół.

Branża chemiczna boi się kolejnych restrykcji. Przekonuje, że badania są niewiarygodne, a lobbing ekologów natarczywy. Producenci środków ochrony roślin badają je przed wprowadzeniem do handlu, a los pszczół wyjątkowo leży im na sercu. „Realnym zagrożeniem dla pszczół jest głównie brak pożywienia w okresie zimowym oraz inwazja roztoczy Varroa.(...) Ponadto groźne są bakterie i choroby układu pokarmowego pszczół, zjawiska meteorologiczne i stosowanie nieprawidłowych praktyk pszczelarskich” – czytamy na stronie Polskiego Stowarzyszenia Ochrony Roślin.

W innym dokumencie PSOR tłumaczy, że Polakom wmówiono, że w Polsce istnieje problem pszczół i masowo one giną. „Tymczasem w Polsce od lat 90. odnotowuje się stały przyrost liczby rodzin pszczelich o ok. 3–4 proc. w skali roku. Obecnie w naszym kraju żyje ponad 60 miliardów pszczół, w 1,5 mln rodzinach pszczelich”.

Pszczoła statystyczna

Pszczela statystyka to kolejne źródło sporu, bo nie wszyscy w nią wierzą. Czy Polska jest odpowiednio napszczelona? Czy rodzin przypadających na kilometr kwadratowy jest tyle, ile trzeba? Średnio wypada 4,8 rodziny, ale rozkład jest bardzo nierównomierny – od 8 rodzin (Małopolska) do 1,9 (Podlasie). Niektórzy specjaliści przekonują, że Polska jest już nawet przepszczelona, bo pod względem liczby uli ustępujemy w UE tylko Hiszpanii i Rumunii. Statystyka tworzona jest na podstawie rejestrów powiatowych inspektoratów weterynarii. Pszczelarze mają obowiązek zgłaszać tam zmiany w stanie swoich pasiek, ale duża część zajmuje się tym hobbystycznie, więc nie wszyscy się stosują. GUS też liczy ule i wychodzi mu niespełna milion. – 1,5 mln rodzin to mit. W mojej ocenie możemy mieć w Polsce nie więcej niż 700–800 tys. – twierdzi prezes Mrówka.

Spośród armii 66,5 tys. pszczelarzy do grupy zawodowych (ponad 150 uli) zaliczanych jest w Polsce zaledwie 323. Dominujący model małych, amatorskich lub półamatorskich pasiek sprawia, że wydajność nie jest wysoka: średnio 16,6 kg z ula w sezonie w przypadku pasiek amatorskich do 31,8 kg w profesjonalnych. A apetyt Polaka na miód, na razie dość skromny (ok. 360 g/rok), rośnie. Statystyczny Niemiec zjada ponad kilogram w ciągu roku.

Inne kraje UE też doceniają zalety miodu, co sprawia, że Europa jest jego wielkim importerem. Polska sprowadza go z Chin, Ukrainy, Rumunii, co budzi protesty pszczelarzy, którzy twierdzą, że to dumping cenowy, a importowane miody są dużo gorszej jakości niż polskie. Dotyczy to zwłaszcza miodu chińskiego, o którym panuje przekonanie, że jest fałszowany. Niedojrzały miód poddawany jest przemysłowej obróbce i rozcieńczany syropem glukozowym. W Polsce często miesza się go z krajowym i tak powstają produkty opisane jako „mieszanka miodów wyprodukowanych w UE i krajach spoza UE”. W 2016 r. nasz deficyt w handlu miodem sięgnął blisko 10 tys. ton.

Pszczoła wielkomiejska

Jak uratować pszczoły i co zrobić, byśmy byli bardziej miodowo samowystarczalni? Być może ratunkiem dla pszczół będzie przeprowadzka ze wsi do miast. To nie żart, pszczelarstwo miejskie robi karierę. Przybywa miejskich pasiek, w samej Warszawie jest ich kilkadziesiąt, niektóre w samym centrum – na hotelach, biurowcach, galeriach handlowych, budynkach państwowych (Ministerstwo Rolnictwa, ogród Sejmu), a nawet na Pałacu Kultury. Oczywiście nie na samym szczycie, ale na dachu Teatru Studio.

Własnej pasieki dorobiła się też warszawska centrala Deutsche Banku. – Największym problemem było załatwienie wszystkich formalności. Musieliśmy przekonać administratora budynku, zarząd, prawników, inspektora BHP itd. Pomysł pasieki był nowy, trzeba było uzgodnić wiele szczegółów – wyjaśnia Jan Tenderenda, pracownik Deutsche Bank Polska, pomysłodawca bankowej pasieki. Wkrótce obok bankowych uli pojawił się trzeci, który postawił Disney Polska. Bankową pasieką zajmuje się Tenderenda z dwoma kolegami bankowcami, ale fachowy nadzór ma Marek Barzyk, który pierwsze doświadczenia w miejskim pszczelarstwie zdobywał na dachu hotelu Regent Warsaw koło Łazienek.

Miasto oferuje pszczołom ogromną i różnorodną bazę. Niemal cały czas coś kwitnie, w parkach, ogródkach działkowych, na balkonach – tłumaczy pszczelarz. – Nawet z warrozą początkowo nie było problemu – dodaje. Ale kiedy w mieście przybyło uli, pojawił się i pasożyt.

Pierwszy sezon był rewelacyjny. Z dwóch uli mieliśmy 200 kg miodu, w drugim trochę słabiej, ale 35 kg/ul to i tak świetny wynik. Przeprowadziliśmy szczegółowe badania laboratoryjne naszego miodu i okazało się, że jest praktycznie bez żadnych zanieczyszczeń. Mogliśmy go rozdawać jako upominek naszym klientom – opowiada Tenderenda. Okazuje się, że życie pszczół w mieście jest łatwiejsze, zwłaszcza że nikt tu nie robi oprysków.

Czy z pszczelarstwa da się wyżyć? Ze sprzedaży samego miodu może być kłopot. Dlatego trzeba dywersyfikować działalność: pyłek, propolis, pierzga, mleczko, wosk, jad. Pszczoły dostarczają masę poszukiwanych produktów. Pszczelarze jednak marzą o tym, by pojawił się u nas popyt na pszczelą usługę – zapylanie. W USA farmer nie ubezpieczy plantacji, jeśli nie przedstawi umowy z pszczelarzem. Po kraju jeżdżą wielkie przewoźne pasieki, ule rozstawiane są w zamówionych miejscach i w odpowiednim momencie. Powstający miód jest produktem ubocznym, bo właściciel pasieki zarabia na samym zapylaniu. Ceny to nawet kilkaset dolarów za hektar.

U nas często jest odwrotnie. Pszczelarze słyszą: chcesz ustawić ule na moim polu, to zapłać. Jeśli nie twoje pszczoły zapylą, to przylecą dzicy zapylacze. I wciąż przylatują, choć nie wiadomo, jak długo jeszcze. Dlatego trwają prace nad sztucznymi pszczołami. To maleńkie drony latające od kwiatka do kwiatka; pierwsze modele przechodzą testy. Tylko czy sztuczna pszczoła da nam miód? Chyba tylko sztuczny.

Polityka 20.2018 (3160) z dnia 15.05.2018; Rynek; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Przepszczeleni czy niedopszczeleni?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama