W podwarszawskiej Zielonce nocna prohibicja obowiązuje już od środy 25 kwietnia, a wkrótce mogą dołączyć do niej znacznie większe miasta. Zakaz sprzedaży alkoholu po godz. 22 lub 23 planują wprowadzić, przynajmniej w centralnych dzielnicach, Katowice, Poznań i Kraków. Stosowną uchwałę przyjęli już radni warszawskiego Targówka, ale w tym przypadku zgodzić musi się jeszcze stołeczna Rada Miasta. W wielu samorządach trwają ożywione dyskusje na ten temat. Możliwość wprowadzania lokalnych zakazów dała znowelizowana ustawa o ograniczaniu sprzedaży alkoholu.
Zakaz sprzedaży alkoholu w nocy – komu jest na rękę
Za zakazami są przede wszystkim ci, którzy mieszkają w centrach miast oraz w pobliżu całodobowych sklepów z alkoholem. Dla nich nocna prohibicja to nadzieja na mniej awantur, zwiększenie bezpieczeństwa i spokojniejszy sen, zwłaszcza w weekendowe noce. Mieszkańcy słusznie argumentują, że policja i Straż Miejska kompletnie nie radzą sobie z utrzymywaniem porządku, a zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych jest notorycznie łamany, bo po prostu nie da się go skutecznie egzekwować. Do tego część klientów konsumuje świeżo zakupiony alkohol od razu, w pobliżu punktu sprzedaży. Taka już polska kultura picia.
Czytaj także: Alkohol od 21. roku życia? Episkopat prezentuje swój plan
Kto przeciw nocnej prohibicji
Po drugiej stronie barykady są właściciele małych sklepów utrzymujących się głównie ze sprzedaży alkoholu. Dla nich nocne godziny to prawdziwe żniwa, bo wtedy zamknięte są supermarkety i dyskonty, a zatem nie ma tańszej konkurencji. Radni są zaś podzieleni, bo mieszkańcy rozliczają ich z poziomu bezpieczeństwa, ale równocześnie przychody z koncesji na sprzedaż alkoholu zasilają lokalne budżety. To dlatego liczba punktów, które mogą handlować piwem, winem czy wódką, jest w Polsce tak duża.
Rząd spycha problem na samorządowców
Paradoks całej sytuacji polega na tym, że ręce umywa rząd, który przecież w sprawie niedzielnego handlu zajął zdecydowane stanowisko. Przekonuje nas, że zakupy można robić w inne dni tygodnia, a zamykanie sklepów w niedziele nie jest żadnym naruszaniem wolności obywatelskich. Ten sam rząd, tyle mówiący o problemach związanych z bezpieczeństwem, nie widzi natomiast niczego złego w sprzedaży alkoholu przez całą dobę siedem dni w tygodniu, również w niedziele i święta, jeśli tylko za ladą stoi właściciel sklepu, a nie pracownik.
Oczywiście taka strategia to wynik politycznej kalkulacji. Zakaz sprzedaży alkoholu ma zwolenników, ale też wielu przeciwników, którzy sami korzystają z usług sklepów całodobowych. Na wysokość obrotów nie mogą one przecież narzekać. Lepiej zatem pozostawić ten trudny problem samorządowcom. Niech oni się martwią, co zrobić przed wyborami, o czyje głosy zawalczyć, a kogo sobie zrazić. Jak będzie wyglądała mapa nocnej prohibicji, zależy przede wszystkim od lobbingu samych mieszkańców. Od tego, która grupa skuteczniej wpłynie na swoich radnych.
Czytaj także: Wódko, pozwól żyć – skandynawski problem z alkoholem