Wstępne porozumienie w sprawie ratowania Stoczni Gdańsk, słynnej kolebki Solidarności, Agencja Rozwoju Przemysłu z jej obecnym ukraińskim właścicielem już podpisała. „Złożona przez nas oferta ma charakter rynkowy” – zapewnia ARP. Dotyczy samej stoczni i GSG Towers, która produkuje wieże do elektrowni wiatrowych. W Stoczni Gdańsk ARP ma obecnie ponad 18 proc. akcji, a w GSG Towers – 50 proc. Nie ma jednak kontroli operacyjnej nad działalnością finansową i handlową obu spółek. Państwo już wcześniej (za rządów PO-PSL) rzucało im koło ratunkowe, m.in. przez Pomorską Specjalną Strefę Ekonomiczną, która odkupiła część terenów.
Roman Gałęzewski, szef stoczniowej Solidarności, pytany o radość z powrotu pod państwowy zarząd (o co „S” od dłuższego czasu zabiegała) jest ostrożny: – Musimy poczekać. Wiedzieć, jakie są pomysły na ten majątek, jakie zlecenia? Po pierwszych inwestycjach będzie to widać. A bez inwestycji w nowe technologie nie ma sensu utrzymywać zakładu, bo produkcja będzie nieopłacalna.
Marzą mu się na przykład roboty do spawania i do montażu, bez których trudno o prawdziwy, technologiczny postęp. A na nie trzeba dużych pieniędzy. Ich brak widać też gołym okiem w innych stoczniach, które rząd PiS obiecał reanimować. Wszystkie trafiły pod skrzydła Polskiej Grupy Zbrojeniowej SA i ciągle czekają na modernizacyjną falę.
W Stoczni Szczecińskiej, w ramach programu Batory, ma być budowany pierwszy polski duży prom pasażersko-towarowy. Prezes stoczni już w 2016 r. wyliczył, że aby budować tu statki, trzeba zainwestować w infrastrukturę ponad 90 mln zł. Na razie pieniądze wciąż są w sferze obietnic. Ostatnio mówi się o 18 mln zł od funduszu inwestycyjnego FIZ Mars, które mają być przekazane na bliżej nieokreślonych zasadach.