Chorą padlinę znaleziono na warszawskim Żoliborzu. Można się było pocieszać, że to tylko pojedyncze sztuki. Kiedy jednak postanowiono co dwa tygodnie przeczesywać lasy wokół Góry Kalwarii, padłych dzików naliczono już 200 – informuje Krzysztof Jażdżewski, zastępca głównego lekarza weterynarii. W lasach podwarszawskich rozwieszono na drzewach ostrzeżenia przed afrykańskim pomorem świń – ASF. Dla ludzi choroba jest niegroźna, ale dla producentów świń groźni stali się ludzie i psy, mogący wirusa przenosić nieświadomie.
Z mapy, która wisi na stronach Inspekcji Weterynaryjnej, łatwo się zorientować, że strefy zagrożone objęły już jedną czwartą powierzchni kraju. Wirus ASF, który zaatakował Polskę cztery lata temu, nieuchronnie zbliża się do Wielkopolski i na Kujawy, nazywane świńskim zagłębiem. Zagraża największym, najbardziej nowoczesnym gospodarstwom. Przesuwanie się czerwonych chorągiewek na polskiej mapie uważnie śledzą rolnicy za Odrą i niemieckie media.
Strach odbiera rozum. Niemieccy hodowcy zaatakowali własnego Lidla za kiełbasę marki własnej Kuljanka, częściowo zrobioną z polskiego mięsa. Wędlina jest surowa, więc wirus ASF mógłby w niej przeżyć bardzo długo. Lidl gęsto się tłumaczył, że wieprzowina nie pochodzi ze stref zagrożonych chorobą, a poza tym jest dokładnie badana. Kampanie przeciwko polskiej żywności od kilku lat trwają też w Czechach. ASF stał się skuteczną bronią wykorzystywaną przez miejscową konkurencję. Obosieczną, bo wirus pojawił się już także w Czechach. Pierwsze ognisko choroby Czesi odseparowali w promieniu kilku kilometrów płotem. Ma chronić przed przedostaniem się chorych zwierząt dalej.
O wiele większym zagrożeniem dla niemieckich producentów stali się jednak ludzie, np. kierowcy ciężarówek przyjeżdżających z Polski.