Na jakie polityki unijne łożyć? Gdzie zwiększać? Co obcinać? Którym państwom? 23 lutego na szczycie Rady Europejskiej rozpoczęła się debata o przesuwaniu miliardów euro. Mniejsze, trudniej dostępne pieniądze dla Polski w kolejnym budżecie UE na lata 2021–27 to może być pierwszy rachunek, jaki Unia wystawi nam za sprzeniewierzenie się wspólnym zasadom. Negocjacje będą tym trudniejsze, że na ostateczny kształt budżetu muszą jednomyślnie przystać wszystkie państwa członkowskie. Na dodatek pojawił się pomysł, by dzielenie pieniędzy na tzw. politykę spójności, czyli części, z której wspiera się biedniejszych, uzależnić od przestrzegania praworządności. Unijna komisarz ds. sprawiedliwości Věra Jourová twierdzi, że to logiczne: skoro wydajemy pieniądze europejskich podatników, to trzeba mieć pewność, że pod nadzorem niezależnych sądów.
I tu pojawia się polski kłopot, bo z powodu zmian w sądownictwie przeforsowanych przez PiS Polska jako pierwsza w Unii została objęta procedurą monitoringu praworządności. Jednocześnie to Polska pozostaje największym beneficjentem wypłat, także z puli na spójność. Ze wspólnej kasy dostajemy co roku 10 mld euro więcej, niż do niej wpłacamy.
Kłopotliwe relacje z Komisją
Konrad Szymański, minister ds. europejskich, przekonuje, że trudno o obiektywne kryteria uzależnienia wysokości funduszy od kondycji praworządności. Pomysł ten krytykuje zresztą nie tylko PiS. Komitet Regionów, unijny organ doradczy złożony z samorządowców, popiera uruchomienie przez Komisję Europejską procedury praworządności wobec Polski, ale sprzeciwia się uzależnianiu od tego wysokości wsparcia na spójność. Według Komitetu władze lokalne nie mają przecież często wpływu na rządy, odpowiedzialne za ewentualne gwałty na praworządności.
Na dodatek hasłem przewodnim rozpoczętych negocjacji budżetowych jest „więcej za mniej”.