Na początku lutego minister infrastruktury Andrzej Adamczyk spotkał się z węgierskim ministrem spraw zagranicznych i handlu Peterem Szijjarto. Wydawało się, że najważniejszym tematem rozmów będzie Via Carpatia. Sieć dróg szybkiego ruchu i autostrad ciągnących się od Kłajpedy na Litwie po Turcję i Grecję to jeden z koników polskiego rządu.
Tymczasem po spotkaniu okazało się, że rozmawiano także o zupełnie nowym pomyśle – kolei dużych prędkości z Warszawy do Budapesztu, a potem dalej do Rumunii.
Branża mocno się zdziwiła, bo jak dotąd polski rząd analizował plan budowy KDP w zupełnie innym kierunku – z Warszawy przez Łódź do Poznania i Wrocławia, a potem do Berlina i Pragi. Już ta inicjatywa, nazywana od planu trasy „Y”, rodzi się w bólach i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle powstanie. Są sprzeczne opinie co do tego, czy w ogóle jest potrzebna, ile by kosztowała i czy nie lepiej w zamian remontować istniejące trasy.
Jednak rzucony znienacka pomysł inwestycji na południe nie tylko nie ma sensu z punktu widzenia polityki transportowej kraju i całej Unii, ale jest też na obecnym etapie praktycznie niewykonalny. Co nie zmienia faktu, że może zagrozić realizacji bardziej potrzebnych inwestycji.
Szybko na zachód
O budowie kolei dużych prędkości w Polsce mówi się od początku lat 90., a w miarę konkretnie – od dekady. W 2008 roku PKP PLK uruchomiła pierwsze postępowanie na opracowanie studium wykonalności linii „Y”. Pociągi miałyby po niej jeździć z prędkością do 350 km/h, linia miałaby być wytyczona w nowym śladzie i wymusiłaby instalację dotąd niestosowanego w kraju zasilania prądem zmiennym. Dla porównania – obecnie składy Pendolino rozpędzają się w Polsce do 200 km/h.